Czemu obnoszę się ze swoją wiarą w Jezusa publicznie, mimo wielu ostrzeżeń, że moja kariera na tym ucierpi.
Na niewielkiej planecie, zamieszkiwanej przez czołowych szachistów, niewielu jest wielbiących Jezusa Chrystusa. Jeśli wyjdzie na jaw, że jesteś kolejnym z tych „żyjących przesądami, krótkowzrocznych idiotów”, twój facebookowy fanpage zostanie prawdopodobnie zalany falą wrednych komentarzy. Na porządku dziennym otrzymuję maile, w których zupełnie obcy mi ludzie prawią mi kazania o niebezpieczeństwach wynikających z mojej wiary w Jezusa. Zastanawiają się oni – czy to powodowani współczuciem, czy też obrzydzeniem – jak drugi najlepszy szachista na świecie może być tak nierozsądny i ograniczony.
Jestem po dziś dzień zapewniany o tym, że moje otwarte podejście do chrześcijaństwa wpłynie negatywnie na sponsoring i wsparcie finansowe, a nawet na zaproszenia na imprezy. Ludzie od dawna mi mówią, że spędzanie czasu na czytaniu Biblii, modlenie się i chodzenie do kościoła bezsprzecznie osłabią mnie jako szachistę. Niektórzy wręcz błagają mnie, bym przynajmniej siedział cicho, ponieważ publiczne dziękowanie Bogu wygląda absurdalnie.
Czemu więc wykonałem tak ryzykowny ruch?
Unikanie ryzyka
Filipiny, w których dorastałem, są krajem ludzi poszukujących Boga. Ludzie przywołują Boga przy niemal każdej kwestii. Każdy w Niego wierzy, nawet jeśli niewielu jest skorych do twierdzenia czegoś ponad to.
Kiedy byłem dzieckiem, mówiono mi, że aby uzyskać odpowiednie błogosławieństwa, choćby w postaci pożywienia czy pracy (które są bardzo ważne w tak biednym kraju) od Boga, należy być dobrym człowiekiem. Nie rozumiałem zatem, czemu źli ludzie otrzymywali znacznie więcej od tych dobrych. Znałem wielu kanciarzy, którzy chodzili do kościoła, nosili religijne symbole i mieli wytatuowane krzyże lub Jezusa, i byli dość zamożni.
Z pewnością wiele powszechnych wierzeń i praktyk nie tyle dotyczyło tyle wielbienia Boga, co raczej udobruchania boga szczęścia. Jedna z legend głosiła, że po potarciu danej części pewnego posągu otrzymywało się błogosławieństwo. Jeśli popełniłeś potworną zbrodnię, mogłeś przeznaczyć dużą sumę jednemu ze świętych lub paść na kolana przed ołtarzem i błagać o litość. Jako dziecko wolałem nie ryzykować, więc recytowałem odpowiednie słowa i wykonywałem znak krzyża w odpowiednim momencie. Mimo tego nigdy nie poczułem żadnej namacalnej więzi z Bogiem. Wręcz przeciwnie – bałem się, że ześle mnie do piekła. W głębi duszy czułem, że nie miało to sensu.
Moja nowa rodzina
W szachy gram od kiedy skończyłem 6 lub 7 lat. Z początku była to tylko fajna zabawa, w której mogłem odnosić zwycięstwa. Kiedy dorastałem, rosła też razem ze mną liczba wygranych. Filipiny jednakże słabo wspierają szachistów (ludzie z reguły wolą koszykarzy). Jest wielu wybitnych szachistów w kraju, ale szachy nie są postrzegane jako pełnoprawna gra. Wpływowe osoby, które mogłyby wspomóc szachistów i poprawić ich pozycję w społeczeństwie zwyczajnie ich ignorują.
Pomimo tych wszystkich przeciwności, nie zaprzestałem gry i reprezentowałem swój kraj w okręgowych turniejach, próbując przy tym zarobić co nieco. Ale by zostać zawodowym graczem, należy zainwestować w swój rozwój, a koszt wynajmu trenera czy też przeprowadzenia poważniejszego treningu leżał poza moim zasięgiem. Jako, że moją rodzinę nie stać było na książki, musiałem się zadowalać wycinkami z gazet jako źródłem wiedzy.
Mając około 16 lat popadłem w depresję. Nawet jeśli byłem świadomy mojej smykałki do szachów, perspektywy rozwoju kariery szachisty były nikłe. Niezależnie od tego, czy bym się mocno starał czy też nie, nikogo by to nie obchodziło. Czułem jakby nie było realnej szansy na podążanie dalej ścieżką profesjonalnego szachisty. Z frustracji zaprzestałem treningu, a moje wyniki zaczęły powoli się pogarszać.
Pewnego dnia poczułem nagłą chęć odpuszczenia sobie dalszej gry. Jako osiemnastolatek żyłem wtedy na własną rękę już od dwóch lat. Wtedy też otrzymałem ofertę gry w drużynie szachowej małego amerykańskiego uniwersytetu. Postanowiłem ją przyjąć z myślą, by chociaż otrzymać jakiś stopień naukowy, który mi pomoże w przyszłości.
Wtedy to poznałem ludzi, którzy stali się z czasem moją przybraną rodziną. Byli oni chrześcijanami. W 2013 roku zebraliśmy się, by zjeść w zaciszu mały posiłek. Zacząłem latać do Minnesoty co parę tygodni na dodatkowe spotkania. Moja przybrana matka, Lotis, była w stanie wyczuć moje strapienie. Po jakimś czasie zapytała mnie, co chcę robić w życiu, na co odpowiedziałem, że uwielbiam grać w szachy, ale myślę, że nie jestem wystarczająco uzdolniony, by przekształcić pasję w pełnoprawną pracę.
„Skąd masz taką pewność?”, zapytała. „Nigdy w życiu nie miałeś luksusu poświęcenia się całkowicie szachom. Zawsze musiałeś się martwić o pieniądze, o jedzenie, a nawet o miejsce do mieszkania”. Lotis nakazała mi skupić się głównie na szachach przez następne dwa lata, a rodzina w tym okresie wspierałaby mnie w miarę swoich możliwości. Powiedziała też, że jeśli nie zauważyłbym postępów, to zawsze będę mógł wrócić do szkoły.
Przed końcem roku 2014 rzuciłem college, przeniosłem się do przybranej rodziny i rozpocząłem karierę zawodowego szachisty. Ale co najważniejsze, wszedłem w relację z Jezusem Chrystusem. Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że wciąż trudno nam w to uwierzyć.
Jako że moja nowa rodzina osiągnęła już dojrzałość chrześcijańską, oczywistym faktem było, że moja wiara nie była jeszcze na takim poziomie. Nigdy mi tego nie zarzucali, ale za to nalegali, bym, jako członek ich rodziny, dostosowywał się do praw i zwyczajów ich domu. Musiałem czytać Biblię każdego wieczora i wiernie towarzyszyć im w kościele podczas weekendów. Przez pierwsze kilka miesięcy przesypiałem każde kazanie, ale nie dlatego, że były tak nudne, ale przez przytłoczenie i stres jakie czułem podczas przechodzenia przez wszystkie te zmiany.
Nigdy nie przeszkadzało mi uczęszczanie do kościoła. Udało mi się nawet przyswoić prawdziwe mądrości z fragmentów kazań. Wciągnąłem się też w czytanie mojej małej Biblii. Na każde pytanie, jakie zadawałem moim przybranym rodzicom, otrzymywałem sensowną i klarowną odpowiedź. Nauczyli mnie oni szukać odpowiedzi w Biblii samodzielnie i używać ich do zestawiania z wypowiedziami innych ludzi. Biblia miała władzę ostateczną, była bogatsza i mądrzejsza od internetu i pewniejsza od każdego z moich przyjaciół.
Nie minęło wiele czasu nim zacząłem bardziej praktykować swoją wiarę. Moja nowa rodzina nazywa chrześcijaństwo „religią myślących”. Zachęcali mnie do zadawania pytań, szukania odpowiedzi i zmagania się z tym, co odkryłem. Przez cały czas analizowałem sposób, w jaki żyli – jak spędzali czas, na co wydawali pieniądze. Ciężko pracowali, dokładali wszelkich starań, by jak najlepiej pomagać innym i unikali jak ognia czynów niemoralnych. Wiedziałem, że pragnąłem takiego prostego, udanego i bogobojnego życia, jakie oni prowadzili.
Bóg wszystkiego
W świecie szachów ludzie czasem mnie pytają, czy myślę, że to dzięki Bogu wygrywam mecze. Tak. Dzięki niemu też je przegrywam. On jest Bogiem szachów i, co najważniejsze, Bogiem wszystkiego. Czy wygram, czy przegram – oddaję Mu chwałę. Oczywiście, że jest mi ciężko, gdy nie dostaję tego, co chcę. Tak samo jest z dziećmi, których ojciec mówi „nie”. Lecz nawet jeśli nie rozumiem ścieżek Pana, to jestem pewien, że widzi on znacznie więcej ode mnie.
Zamiast martwić się o przyszłość, staram się skupiać na pracy, którą Bóg stawia przede mną. W tej chwili tą pracą są szachy, więc skrzętnie je analizuje i gram najlepiej jak potrafię. Czy któregoś dnia stanę się mistrzem świata? Tylko Bóg raczy wiedzieć. W międzyczasie wiem, że jest On wspaniałomyślnym i kochającym ojcem, którego błogosławieństwa są zawsze większe niż na to zasługuję. Zadowalam się graniem jednego meczu naraz i doskonaleniem się w okazywaniu wdzięczności za chleb powszedni.
Wesley So jest filipińskim i amerykańskim arcymistrzem. Jest aktualnym mistrzem szachowym Stanów Zjednoczonych.
źródło: Christianity Today
Bardzo lubię szachy. Podziwiam czołowych szachistów. Dlatego bardzo ucieszyła mnie informacja o Wesleyu So. Będę mu kibicował goręcej. Zawsze to fajnie, jak „swój” odnosi „sukcesy” :-), zwłaszcza, że porażka również może być sukcesem, wszak: Bóg we wszystkim współdziała ku dobremu z tymi, którzy Go miłują.