Jako terapeutka i orędowniczka, specjalizująca się w pomaganiu ofiarom przemocy, słyszę wiele świadectw o tym, w jaki sposób osoby dotknięte przemocą zostały potraktowane przez starszych kościoła i pastorów. Muszę przyznać, że niektórzy liderzy kościoła rzeczywiście rozumieją złożoność przemocy domowej, jednak niestety, wielu innych wyrządza niewiarygodną krzywdę kobietom i mężczyznom, którzy jej doświadczyli. Nie sądzę, by te szkody zawsze były czynione świadomie; ich źródłem są raczej powszechnie wyznawane ideały, które ostatecznie tworzą środowisko, w którym sprawcy przemocy otrzymują „zielone światło”, a ich ofiary ponoszą całą odpowiedzialność za ratowanie swoich małżeństw.
Najwyraźniej istnieją pewne znaczące luki w zachodnim kościele ewangelicznym, jeśli chodzi o przemoc oraz sposób, w jaki liderzy powinni skutecznie doradzać w kontekście toksycznych małżeństw i postępowania wobec sprawców przemocy. Chciałabym naświetlić kilka obszarów, na których liderzy kościoła najczęściej ponoszą porażkę. Moim celem nie jest zawstydzanie czy potępianie pastorów i personelu kościoła, ale zmotywowanie do dalszego prowadzenia otwartych dyskusji na ten temat. Osoby dotknięte przemocą zasługują na to, by ich duchowi liderzy otoczyli ich troską, niosącą poczucie bezpieczeństwa i fachową pomoc. Niestety, w wielu amerykańskich domach modlitwy dochodzi do sytuacji wręcz przeciwnych.
Dlaczego kościół nie rozpoznaje przemocy? Magiczne myślenie.
Głównym problemem, jaki zaobserwowałam, jest to, że zbyt wielu kościelnych liderów wygłasza mnóstwo nauk na temat tego, co Bóg może zrobić, by zmienić serce sprawcy przemocy, a pomija nauczanie o tym, co sprawca musi zrobić, by odzwierciedlać w swojej rodzinie charakter Chrystusa. Punktem skupienia są wszyscy inni, tylko nie sam dopuszczający się przemocy. Odpowiedzialność za zmianę zachowania nie leży tam, gdzie powinna, a zamiast tego, przeniesiona jest na zewnątrz i odsunięta od źródła bólu, czyli od samego sprawcy.
Duchowi liderzy mówią ofiarom przemocy, że muszą się więcej modlić, jeśli chcą zobaczyć zmiany u swoich oprawców; że ich obowiązkiem jako żony czy męża jest trwać w niewzruszonym oddaniu, jak biblijny Ozeasz trwał przy Gomer, a Bóg może zmienić każdego, jeśli tylko dość liczne grono wiernych modli się w tej intencji. A gdzie nauki o potrzebie skruchy u sprawcy przemocy i o jego kategorycznym, trwałym odwróceniu się od krzywdzącego stylu życia? Gdzie nauki o naturalnych konsekwencjach, gdy ktoś źle traktuje innych? Gdzie nauki o osobistej odpowiedzialności za zmienione życie? Zamiast tego, ofiara przemocy, a nawet sam Bóg, są ukazani jako jedyne narzędzie odkupienia sprawcy i uczynienia go bardziej podobnym do Chrystusa, nawet, gdy sprawca nie robi absolutnie nic, by się zmienić. Takie podejście ostatecznie zwalnia go z odpowiedzialności za dopuszczanie się przemocy domowej (bez względu na to, czy chodzi o męża, czy żonę), a wszystkich wokół zmusza do przystosowania się do jego niszczącego zachowania.
Pragnienie, by sprawca przemocy się zmienił, gdy sam nie podejmuje ku temu żadnych działań, niemal graniczy z myśleniem magicznym.
Byłam niedawno w pewnym kościele, stojąc w holu i obserwując, jak kilka osób z podekscytowaniem rozmawia o pewnej znanej osobie publicznej, która przejawia zachowania o charakterze przemocy. Ktoś powiedział: „Bóg do niego dotrze!”, a inny dodał: „On jeszcze o tym nie wie, ale Bóg ma wspaniały plan dla jego życia”. Oczywiście musiałam się wtrącić i zapytałam, co sam zainteresowany sądzi o tym, że Bóg do niego dotrze. Zapytałam, czy można dostrzec jakiś dowód na to, że u tego toksycznego człowieka doszło do wewnętrznej przemiany i skruchy. Przyznałam, że bardzo mnie niepokoi, że rozmówcy pragną dla niego zbawienia i uzdrowienia bardziej, niż nawet on sam mógłby tego chcieć. W którym momencie chrześcijanie wkroczyli w niebezpieczne myślenie życzeniowe, które blokuje ich zdolność widzenia i słyszenia?
Jest coś bardzo naiwnego i niezdrowego w przenoszeniu na sprawców przemocy pozytywnych cech charakteru, których ci nie posiadają, i nawet wcale im nie zależy, by je mieć. Jeśli wykonali ciężką pracę, by się zmienić, to owszem, możemy cieszyć się z ich powodu. Jednak żywienie nadziei wobec kogoś, kto nie wykazuje żadnych trwałych oznak zmiany, to jak liczenie na to, że wyjdziemy z domu i natychmiast wsiądziemy do swojego nowego samochodu sportowego, choć wcale nie mamy ochoty, by codziennie chodzić do pracy. Szczerze mówiąc, to żenujące, że kościół ogólnie nie postrzega ludzi dokładnie takimi, jacy są w swoim obecnym stanie, lecz jest zaślepiony na to, co ma tuż przed oczami, z nadzieją modląc się o więcej. Nie zmienimy sprawcy przemocy po prostu mając nadzieję i pragnąc, by tak się stało. Uświęcenie jest procesem, i to takim, w którym sam sprawca musi codziennie aktywnie uczestniczyć.
Dlaczego kościół nie rozpoznaje przemocy? Władza.
Władza to silny bodziec do zaprzeczania, że w naszym otoczeniu dochodzi do przemocy. Gdy toksyczni ludzie posiadają zdolność do zapewniania nam tego, czego chcemy, czasem niestety jesteśmy bardziej skłonni inaczej patrzeć na ich cechy charakteru, które mogą być nieprzyjemne. Często jest tak, że najwięksi sprawcy domowej przemocy to jednocześnie ci, którzy pojawiają się w kościele za każdym razem, gdy tylko otwierane są jego drzwi. Uważa się ich za filary społeczności lub przynajmniej za tych, którzy w ten czy inny sposób są w kościele pomocni. Gdy pojawiają się wątpliwości co do tego, jak traktują swoich domowników, posiadający władzę sprawcy przemocy otrzymują ciche przyzwolenie na swoje zachowanie. Ludzie mówią np.: „Znam go; on nigdy nie zrobiłby czegoś takiego, o czym jego żona powiedziała pastorowi”. Można zmienić płeć, ale gdy sprawcą jest kobieta, przekaz nadal jest ten sam. Władza lub możliwość otrzymywania czegoś, na czym zależy liderom kościoła, prowadzi do tego, że wielu usprawiedliwia zachowania o charakterze przemocy. Często posługują się oni magicznym myśleniem, o jakim wcześniej wspomniałam, i stwierdzają, że z Bożą pomocą, sprawca się poprawi, nawet, jeśli nie wykazuje żadnych oznak autentycznego szukania Boga.
Dlaczego kościół nie rozpoznaje przemocy? Przysięga małżeńska jest ceniona wyżej, niż bezpieczeństwo małżonka i dzieci w związku, w którym dochodzi do przemocy.
Znam kościoły, w których ktoś żałuje potwornych czynów, których dopuścił się wobec innych, i zostaje przyjęty do zborowej rodziny, lecz wtedy inny członek kościoła podejmuje kwestię rozwiązania małżeństwa tej osoby właśnie z powodu przemocy, i jest dosłownie odrzucony przez liderów i pozostałych członków wspólnoty. Koncepcja małżeństwa jest do tego stopnia wywyższona, że w niektórych miejscach kultu nie ma znaczenia, że w czterech ścianach rodzinnego domu dzieje się zło. Dlaczego niektórzy przywódcy kościelni tak mocno trzymają się idei, że wszystkie małżeństwa są nietykalne? Myślę, że istnieją dwa powody, a pierwszy z nich jest taki, że czasem faktycznie dochodzi do radykalnych zmian i okropne małżeństwa doświadczają odnowy. Szkodliwe zachowania są brane na warsztat i trwale zmienione. Liderzy kościelni uwielbiają historie o tym, jak jedna z ich służb, albo ich własne poradnictwo uratowało rodzinę, której stan wydawał się beznadziejny. Jednak nie wszystkie toksyczne małżeństwa przejdą przemianę o 180 stopni. Tak jak nie wszystkie modlitwy za chorych przynoszą cudowne i natychmiastowe uzdrowienie. Czasem człowiek umiera, i to samo spotyka małżeństwa. Podobnie, jak nie widzimy przypadków wskrzeszeń w szpitalach w całym kraju, możemy też nie zobaczyć wskrzeszenia małżeństwa, w którym dochodzi do przemocy, gdy sprawca nie wykona ciężkiej pracy nad przyniesieniem swojej rodzinie trwałego uzdrowienia.
Drugim powodem, dlaczego kościoły mocno trzymają się idei ratowania małżeństwa, nawet, gdy jedno z małżonków dosłownie umiera z powodu przebywania w toksycznym środowisku, jest przekonanie niektórych przywódców kościelnych, że bez fundamentu silnych małżeństw, nasz kraj zmierza ku upadkowi. Ci liderzy tak bardzo chcą trzymać się koncepcji tradycyjnego małżeństwa, że wręcz skłonni są udawać, że jakieś małżeństwo odzwierciedla Bożą wolę, nawet, gdy bardzo dobrze zdają sobie sprawę z tego, że faktycznie to kruchy domek z kart. Bo z zewnątrz wygląda dobrze, prawda? Tego typu myślenie utrwala fałszywy obraz rodziny z reklamy, na który wielu narzeka w odniesieniu do nowoczesnego chrześcijaństwa.
Co możemy zrobić, gdy martwi nas kościół i jego reakcja – lub jej brak – na przemoc w małżeństwie? Po pierwsze, powinniśmy zdobyć właściwą wiedzę na ten temat, po czym spróbować przekazać ją naszym kościelnym liderom. Poszukajmy książek, które pomagają nam zrozumieć, jak wygląda przemoc we wszystkich jej przejawach, po czym podzielmy się nimi z naszymi liderami. Zbliżmy się do osób dotkniętych przemocą domową i dajmy im znać, że nie spotka ich z naszej strony dodatkowo przemoc duchowa. Nie posługujmy się Pismem Świętym dla usprawiedliwiania krzywdy, jaka jest im wyrządzana, ani nie nakładajmy na nich ciężaru odpowiedzialności za zmianę sytuacji.
Kościół powinien być przybytkiem nadziei i uzdrowienia. Dopóki wszystkie kościoły w naszym kraju nie zajmą się problemem przemocy tak, jak należy się nim zajmować, nie będziemy realizować wezwania, by wzajemnie dźwigać swoje ciężary oraz być wykonawcami Bożej sprawiedliwości.
Miejcie wielkie marzenia!
O autorce
Shannon Thomas, Southlake Christian Counseling, autorka bestsellera Healing from Hidden Abuse: A Journey Through The Stages of Recovery from Psychological Abuse