Powołani do uczniostwa – Edward Czajko

Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali i aby owoc wasz był trwały, by to, o cokolwiek byście prosili Ojca w imieniu moim, dał wam. To przykazuję wam, abyście się wzajemnie miłowali. (J 15,16.17)

Gdy Chrystus wzywa człowieka, to każe mu przyjść i umrzeć” – powiedział Dietrich Bonhoeffer, niemiecki teolog, męczennik. W tym zaskakującym twierdzeniu została przedstawiona istota radykalnego, bezkompromisowego, prawdziwego chrześcijańskiego uczniostwa. Rzecz jasna, różne są formy umierania. Nie każdy bowiem chrześcijanin jest wezwany – jak właśnie Bonhoeffer – by dosłownie być męczennikiem. Ale jest prawdą, iż każdy chrześcijanin jest wezwany do wyraźnego i oddanego uczniostwa.

Uczeń. Czasownik manthano (uczyć) występuje tylko 25 razy w Nowym Testamencie, z tego 6 razy w Ewangeliach, natomiast rzeczownik mathetes (uczeń) aż 264 razy i to wyłącznie w Ewangeliach i Dziejach Apostolskich. W świeckiej grece rzeczownik ten oznacza: terminatora pewnego rzemiosła, studenta pewnego przedmiotu i wreszcie ucznia jakiegoś nauczyciela.

W czasach Jezusa Chrystusa spotykamy uczniów Mojżesza (J 9,28), którzy studiowali Prawo Mojżeszowe oraz uczniów i faryzeuszów (Mk 2,18), którzy z kolei zajmowali się poznawaniem tradycji żydowskiej zarówno przekazanej w pisanej Torze (Stary Testament), jak i ustnej (tradycja ojców). Ci uczniowie byli całkowicie oddani swoim rabinom, nie mogli studiować Pism bez komentarzy i przewodnictwa swoich nauczycieli, chociaż w przyszłości, po intensywnym przygotowaniu, sami mieli stać się nauczycielami. Bardziej zbliżeni do chrześcijańskiej koncepcji ucznia byli uczniowie Jana Chrzciciela. Naśladując swego nauczyciela – pościli i modlili się (Mk 2,18; Łk 11,1), wiedli spór z przywódcami żydowskimi (J 3,25), pozostawali lojalni wobec Jana zarówno podczas jego uwięzienia (Mt 11,2), jak i śmierci (Mk 6,29). W odróżnieniu od uczniów Mojżesza czy faryzeuszy byli oni całkowicie oddani swojemu Mistrzowi i jego posłannictwu, jego poselstwu.

Widzimy zatem, że podstawowe cechy pojęcia uczniostwa były określone, gdy Jezus rozpoczynał swoją służbę. Ale jednocześnie, gdy weźmiemy pod uwagę, że to on sam podjął inicjatywę, by powołać ludzi do naśladowania siebie, że wezwał ich przede wszystkim do siebie, a nie tylko do swojej nauki, że oczekiwał od nich całkowitego posłuszeństwa, że uczył ich służby i ostrzegał, iż spotka ich cierpienie oraz że zebrał wokół siebie różnorodny tłum zwykłych ludzi – to staje się oczywiste, iż Jezus stworzył nowy, radykalny i jedyny typ, jedyny wzór uczniostwa.

Uczniowie Pańscy zostali powołani przez Jezusa. W kręgach rabinackich uczeń wybierał swojego nauczyciela i dobrowolnie wstępował do jego szkoły. Ale gdy chodzi o Jezusa, to inicjatywa należy całkowicie do niego. Szymon i Andrzej, Jakub i Jan, Lewi, Filip, i inni – wszyscy oni zostali osobiście powołani przez Jezusa, by go naśladować. Nawet kiedy młody bogaty książę przybiegł do Jezusa i zadał „dobremu nauczycielowi” podstawowe pytanie, Jezus przedstawiwszy mu absolutne wymogi uczniostwa, dodał: Przyjdź i naśladuj mnie.

Byli niektórzy, co zostali pociągnięci jego pewnością, jakością jego nauki i mocą cudów i chcieli przyłączyć się do Jezusa i jego uczniów, ale zawsze był to Jezus, który podawał trudne warunki uczniostwa, których wymagał, które stawiał. Dla wielu było to czasem za dużo. Twarda to mowa, któż jej słuchać może? – mówili (J 6,60) i opuścili go. Zostało tylko Dwunastu, których on wybrał i powołał do siebie po całej nocy spędzonej w modlitwie. To byli ci, których Bóg mu dał (J 17,9). Ale chociaż dwunastu apostołów było czymś wyjątkowym, to ten fakt Bożej inicjatywy i Chrystusowego powołania leży u podłoża stania się uczniami Chrystusa: Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali i aby owoc wasz był trwały, by to, o cokolwiek byście prosili Ojca w imieniu moim, dał wam. To przykazuję wam, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,16-17).

Dwie sprawy w związku z tym mogą nas zainteresować:

Po pierwsze, gdy patrzymy na siebie jako na uczniów, którzy zostali osobiście wybrani przez Jezusa, wówczas ma to wpływ na całe nasze nastawienie do niego i daje motywy do pracy, którą on nam dał, zlecił. Popatrzmy, jeśli ktoś został wybrany, by reprezentować swój kraj np. na olimpiadzie, to jego całe nastawienie i podejście do tego wydarzenia będzie zupełnie inne niż kogoś, kto wybrał się tam jako widz, kibic. U reprezentanta będziemy świadkami całkowitego i ofiarnego poświęcenia się zadaniu, częściowo z uwagi na przywilej bycia wybranym, powołanym. Będzie wówczas występować silne poczucie odpowiedzialności, jakiego nie ma nawet najbardziej entuzjastyczny turysta – kibic. Kościół dzisiaj cierpi z powodu dużej liczby tych, którzy uważają, iż to oni „podjęli decyzję dla Chrystusa” lub tych, którzy sądzą, że to oni sami postanowili przyłączyć się do określonego zboru. Takie ześrodkowane na człowieku pojęcia oznaczają duchową śmierć albo przynajmniej duchową bezowocność. Tylko wówczas, gdy zaczniemy widzieć siebie samych jako wybranych i obdarzonych zadaniem przez Chrystusa, będziemy mieć prawdziwe poczucie naszej odpowiedzialności w składaniu ciała naszego jako ofiary żywej, świętej i miłej Bogu (Rz 12,1).

Apostołowie nie mogli uciec od tej świadomości Bożego przymusu: Bo my nie jesteśmy handlarzami Słowa Bożego, jak wielu innych, lecz mówimy w Chrystusie przed obliczem Boga jako ludzie szczerzy, jako ludzie mówiący z Boga (2Kor 2,17). Dlatego, mając tę służbę, która nam została poruczona z miłosierdzia, nie upadamy na duchu (2Kor 4,1). Paweł, sługa Jezusa Chrystusa, powołany na apostoła… wszystkim, umiłowanym Boga, powołanym świętym (Rz 1,1.7). Wiedząc, bracia umiłowani przez Boga, że zostaliście wybrani (1Tes 1,4). Albo czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni (1Kor 6,19-20).

Podobne przykłady można mnożyć. Tchnie z nich wszystkich silne poczucie Bożego powołania, inicjatywy podjętej przez Chrystusa, suwerennego działania, pracy Ducha Świętego. Te czynniki dawały ludziom Bożym odwagę w świadectwie, siłę do znoszenia cierpienia i prowadzenia życia godnego powołania jakim zostali powołani (Ef 4,1).

Po drugie, Pan nas powołuje do wspólnego, wspólnotowego uczniostwa. Powołuje nas do dzielenia się życiem naszym zarówno z nim, jak i ze sobą nawzajem we wspólnocie w miłości. Właśnie dlatego jego twierdzeniu: Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem, towarzyszy przykazanie: abyście się wzajemnie miłowali (J 15,16-17). I właśnie po tej miłości ludzie poznają, iż jesteśmy jego uczniami (J 13,34n). Tylko przez miłość wzajemną możemy być owocni w Jego służbie, a nasze modlitwy mogą być skuteczne (J 15,16; Mt 18,19). Uczniostwo nie jest nigdy lekkie. Często mogą mu towarzyszyć ból i łzy, a często także będziemy musieli przemyśleć na nowo nasze wartości i ambicje, gdy pragniemy poważnie naśladować Chrystusa. Nie jesteśmy jednak wezwani do wyjścia na spotkanie temu wyzwaniu o własnych siłach. Obok wewnętrznej mocy Ducha Świętego, Bóg chce, byśmy doświadczali dodającej otuchy, wspierającej miłości innych uczniów Jezusa. To właśnie w sile naszych wspólnych więzi w Chrystusie możemy wygrać bitwy z siłami ciemności i pomóc jeden drugiemu wykonać zadanie, które Bóg nam zlecił.

Edward Czajko

za zgodą / źródło: Chrześcijanin 1997/07-08

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *