Istnieje kilka frustrujących rzeczy, takich jak praca kiedy nie wiemy co staramy się osiągnąć; to znaczy gubimy się w środkach i nie znamy końcowego efektu.
Przykład możemy znaleźć w fabryce części, gdzie ludzie pracują latami, wytwarzając drobne części, które nie mają znaczenia same w sobie, ale mogą mieć satysfakcjonujące znaczenie, kiedy zostaną połączone z setkami innych odmiennych części, a w końcu i z ukończonym przedmiotem, którego każda z nich jest małą częścią.
To narzucone zaabsorbowanie częściami i środkami jest dosyć męczące, ponieważ ludzki umysł został tak zaprojektowany, by radził sobie z celami i zamierzeniami. Silna jest w nas chęć do planowania i tworzenia według jakiegoś planu, a kiedy zmuszeni jesteśmy spędzać nasze dni w trudzie, który nie przynosi żadnych widocznych rezultatów, czujemy się znużeni i pokonani. To właśnie to, a nie sama praca, czyni tak wiele spraw nudnymi i męczącymi.
Zastanawiałem się czy nuda, która pojawia się w większości kościołów, nie może być przynajmniej w jakiejś części psychologiczną konsekwencją tego, że wielu ludzi spotyka się razem w wyznaczonym czasie i nie wie tak naprawdę po co się spotkali. Większość ludzi po prostu nie lubi chodzić do kościoła i nie będą chodzili, jeżeli mogą w jakiś przyzwoity sposób uciec od tej gehenny. Miliony ludzi tak robi.
Zbyt prosto byłoby określić brak zainteresowania kościołem jako jeszcze jeden symptom grzechu i umiłowania moralnej ciemności; wierzę, że to wyjaśnienie jest zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Nie wyjaśnia wszystkiego. Dla niektórych ludzi na przykład kościół jest nie do zniesienia, ponieważ nie ma celu, do którego pastor i inni zmierzają, poza może tym ograniczonym celem zwerbowania ośmiu kobiet i dziesięciu mężczyzn do opiekowania się młodzieżą podczas pikniku, albo osiągnięcia wyznaczonego sobie na ten miesiąc funduszu budowlanego. Wierzcie mi, że po jakimś czasie może to stać się bardzo nużące; tak nużące, że trzeźwo patrzący w przyszłość ludzie często tłumnie porzucają kościoły i opuszczają to co bez ducha i nudne.
Dla Pawła nic nie było nudne czy nużące w religii Chrystusa. Bóg miał plan, który miał być dokończony i Paweł, jak i „wierzący w Chrystusa Jezusa,” stanowili część tego planu. Obejmował on predestynację, odkupienie, synostwo i otrzymanie wiecznego dziedzictwa na wyżynach niebieskich. Boży cel został wyraźnie objawiony (Efezjan 3:10-łl).
Świadomość tego, że byli częścią wiecznego planu, dawała pierwszym chrześcijanom niegasnący entuzjazm. Goreli świętą gorliwością dla Chrystusa i czuli, że stanowili część armii, którą Pan prowadził do końcowego zwycięstwa nad mocami ciemności. To wypełniało ich nieustannym entuzjazmem.
Jedną z anomalii religijnych w naszych czasach jest to, że wydaje się, iż kościoły ortodoksyjne straciły ducha ewangelizacji, a entuzjazm, który niegdyś miały, zamieniły na fałszywą religię i zły system polityczny. Mam tu na myśli oczywiście Russelizm i Komunizm.
Komunizm jest złem i prowadzi ku światowej dominacji choćby z tego powodu, że jego zwolennicy są przekonani, iż jest on przeznaczony do tego by dominować. To przekonanie sprawia, że Komuniści są niezwyciężeni. Jakikolwiek akt w imię jakiejś sprawy może ktoś z nich uczynić, niesie on za sobą ładunek emocjonalny: jest to głęboko zakorzenione wierzenie, że jakiś akt jest częścią wielkiego planu, który daną osobę więcej niż usprawiedliwia.
Russelizm (obecnie znany jako Świadkowie Jehowy) jest również motywowany wyraźnym celem. Jego zwolennicy mówią z naiwną gorliwością o „królestwie” i jakkolwiek daleko mogli odejść do prawdy, są przekonani, że są synami nowego porządku świata, który wkrótce się wyłoni. Ten nowy porządek jest dla nich całkowicie realny i w swoim entuzjazmie nie obchodzi ich jak wielu ludzi obrażą, czy ilu wrogów sobie narobią. W świetle ich chwalebnej przyszłości nic innego nie ma znaczenia. Tak więc wierzą, a ich wiara, choć błędna, wyposaża ich w konieczny zapał.
Chrześcijanin ewangeliczny nie potrzebuje przepraszać za swoje wierzenia. Pochodzą one bowiem w prostej linii od apostołów. Może sprawdzić zasady swojego wyznania z darzącymi życiem, przemieniającymi wierzeniami ojców kościoła, zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu, z reformatorami, mistykami, misjonarzami, świętymi, i ewangelistami, i będą się zgadzały, jedna po drugiej. Potem niech sprawdzi je z Pismem Świętym, i znów okażą się zdrowe.
Gdzie zatem tkwi problem? Skąd ta bierność, odrętwienie, które spoczywa nad kościołem? Odpowiedź jest taka, że jesteśmy zbyt wygodni, bogaci i zadowoleni. Trzymamy się wiary naszych ojców, ale ona nie trzyma się nas. Cierpimy z powodu ciążącej na nas ślepoty z powodu naszych grzechów. Został nam powierzony najcenniejszy ze skarbów, ale my nie oddaliśmy się mu. Nalegamy, by nasza religia posiadała formę rozrywki i bez względu na wszystko chcemy się dobrze bawić. Zostaliśmy dotknięci religijną krótkowzrocznością i widzimy tylko to co jest na dłoni.
Bóg włożył do naszych serc wieczność, a myśmy zamiast niej wybrali czas. On próbuje zainteresować nas chwalebnym jutrem, a my przyzwyczajamy się do niechwalebnego dzisiaj. Jesteśmy pochłonięci interesami i straciliśmy z oczu wieczny cel. Improwizujemy i brniemy na oślep, mając na końcu nadzieję na niebo, ale nie okazujemy gorliwości by się tam dostać; słuchamy dobrych nauk ale jesteśmy znużeni modlitwą i Bogiem.
A.W. Tozer (1957)