Moja podróż z przestępczego podziemia do stóp krzyża.
Sześć lat temu – zagubiony, złamany, samotny i z myślami samobójczymi – byłem pustą skorupą niegdyś obiecującego gracza rugby, powłóczącego nogami po spacerniaku w londyńskim więzieniu. Byłem człowiekiem stosującym skrajną przemoc, który odsiedział siedem wyroków za kratami.
Pewnego ranka obserwowałem stado ptaków wylatujące spod okna mojej celi. Właśnie wtedy odczułem, że Bóg jest i że się do mnie skłonił, aby mnie wyciągnąć z głębi piekła.
Zaliczyłem trzy szkoły, bo z pierwszych dwóch mnie wyrzucono za okropne zachowanie. Zanim opuściłem dom w wieku 16 lat, byłem tykającą bombą zegarową – zły, pełen goryczy i zagubiony. Moja siostra prowadziła puby, a ja ruszyłem ścieżką pijaństwa, hazardu i bijatyki, naśladując gangsterski styl życia. To był mój pomysł na bycie mężczyzną.
Ale dobrze grałem w rugby i w wieku 17 lat podpisałem profesjonalny kontrakt z Sheffield Eagles. Wkrótce miałem dużo więcej pieniędzy niż oleju w głowie. Szukając akceptacji członków półświatka przestępczego, których przewrotnie uważałem za „rodzinę”, zacząłem się bić za pieniądze, sprzedawać narkotyki, egzekwować długi dla dealerów oraz torować sobie drogę przez życie gnębieniem i zastraszaniem niewinnych ludzi. Pierwszy raz trafiłem do więzienia jako zagubiony mały chłopiec uwięziony w ciele profesjonalnego gracza rugby.
Wrogi świat
W krótkim czasie więzienie zrobiło ze mnie w zatwardziałego przestępcę. Był to wrogi świat – fizycznie, psychicznie i emocjonalnie – gdzie przeżywali tylko najsilniejsi. W więzieniu uzależniłem się od heroiny, co mnie wyobcowało od mojej pierworodnej córki i jej matki.
Podczas pobytów w więzieniu zawsze ciągnęło mnie do kaplicy. Uważałem ją za miejsce schronienia, tak jak kościół był kiedyś dla mnie bezpiecznym schronieniem przed zgiełkiem dzieciństwa. Później przez lata eksperymentowałem ze wszystkim: buddyzmem, hinduizmem, spirytyzmem, kursami na udane życie, lekami – ale nic nie skutkowało. Wciąż byłem wrakiem. Pomimo palącej potrzeby zmiany nie mogłem znaleźć pokoju ani stabilności.
W końcu, po zaatakowaniu nożem kilku współwięźniów, wylądowałem w Belmarsh, najsurowszym więzieniu w południowo-wschodnim Londynie. Nie podobało mi się to, kim się stałem. Z powodu gwałtownych wybuchów i paranoicznych zachowań odpychałem każdego, na kim mi zależało, a rodzinę skazałem na piekło. Byłem psychicznym, emocjonalnym i duchowym wrakiem. Na zewnątrz poszukiwałem „szacunku”, walcząc z wszystkimi i wszystkim na mojej drodze. Ale w środku pozostawałem zagubionym chłopcem, który rozpaczliwie potrzebował miłości i akceptacji.
Pomiędzy wyrokami włóczyłem się po Londynie, a kończyłem śpiąc na ulicy przy nadbrzeżu Tamizy. Gdyby „na szczęście” nie odsyłano mnie do więzienia, pewnie bym umarł. Po kolejnym powrocie za kratki, zachęcony fotografią córki, wiszącą na ścianie mojej celi, postanowiłem swoje życie odbudować. W ciągu następnych dwóch lat nadrobiłem zaległości w nauce i wyszedłem od uzależnienia od heroiny. Ale po następnym wyjściu z paki wkrótce wróciłem do starych zwyczajów. Błędne koło wciąż się kręciło: picie, narkotyki (teraz kokaina), imprezowanie, przemoc, seks, a zaraz potem powrót do ciupy.
Tykająca bomba zegarowa
W dzieciństwie zewsząd otaczała mnie w przemoc. Matka wcześnie owdowiała, jej drugi mąż maltretował ją przez 20 lat, a mój ojciec – którego nigdy nie poślubiła – opuścił ją, gdy miałem osiem miesięcy. Mama i dwie siostry otaczały mnie miłością – byłem ulubieńcem rodziny. Ale mama była także surową wychowawczynią i hojnie posługiwała się tym, co nazywaliśmy „kijem na Allena”, aby utrzymać mnie w ryzach.
Pulsując gniewem i urazą wobec nieobecnego ojca nieustannie popadałem w konflikty ze zbirami z sąsiedztwa, mając nadzieję na zdobycie szacunku w ich oczach. Byłem też wielokrotnie molestowany: przez przyjaciela rodziny, przez chłopca z naprzeciwka i przez mężczyznę, o którym nie mogę wiele powiedzieć, ponieważ najgorsze szczegóły wyrzuciłem ze swojej pamięci.
Korzystałem z szans ucieczki od rzeczywistości. Często opuszczałem szkołę, żeby iść na ryby, albo uciekałem do lasu i przebierałem się za podoficera, krzyczałem na inne dzieciaki i je sobie podporządkowywałem, by ukryć wewnętrzny ból. Kochałem sport i od najmłodszych lat wykazywałem zdolności w tym kierunku. W niedziele wybierałem się samodzielnie do kościoła. W domu byłem pozbawiony ojca i maltretowany, zaś tam czułem bezpieczeństwo i spokój.
Pewnego ranka, zaalarmowany wrzaskiem mojej najstarszej siostry, zszedłem na dół i znalazłem matkę na kanapie martwą w wyniku wylewu krwi do mózgu. Tego dnia coś we mnie pękło, a miałem zaledwie 14 lat, co skierowało mnie na drogę do zniszczenia przez następne 20 lat.
Czekając na proces w sprawie porwania i zatrzymania zakładników, znalazłem się na samym dnie i postanowiłem popełnić samobójstwo. Ze łzami spływającymi po twarzy padłem na kolana i wypowiedziałem ostatnią prośbę do Boga: – Jeśli jesteś i mnie słyszysz, przyślij białą gołębicę pod moje więzienne okienko. Pokaż mi, że jesteś ze mną! – W tym czasie nie miałem pojęcia, że gołębica jest symbolem Ducha Świętego. Szukałem tylko jakiegoś znaku nadziei i nowego początku.
Następnego ranka, kiedy stado gołębi wzleciało z nadokiennej półki, zobaczyłem siedzącą tam gołębicę. Coś we mnie zadrżało, a łzy radości zastąpiły łzy rozpaczy.
Po przeniesieniu do więzienia w Leeds zacząłem się modlić i na serio studiować Biblię. Czytając książkę Battlefield of the Mind [Pole bitwy umysłu] autorstwa Joyce Meyer, natknąłem się na rozdział, w którym opisuje, jak została wykorzystana seksualnie przez ojca. To przykre doświadczenie „zwinęła w kłębek” i położyła u stóp Jezusa. Postanowiłem zrobić to samo z moją wściekłością. Zanim zasnąłem, zamknąłem oczy, wyobraziłem sobie Jezusa na krzyżu, zwinąłem swą wściekłość w kłębek i Mu go oddałem. Kiedy się obudziłem, poczułem spokój, jakiego nigdy dotąd nie doznałem.
Długotrwałe „wygładzanie”
Wdrażanie się do życia chrześcijańskiego – odwracanie się od picia, narkotyków i sypiania z kim popadnie – nie było łatwe. (Trudno jest znosić wrażliwe sumienie!) Na początku moja gorliwość przeważała nad zdrowym rozsądkiem. Zaczepiałem kompletnych nieznajomych i pewnie odstręczałem ich od Chrystusa na zawsze. Chodziłem do pubów, żeby opowiadać ludziom o Jezusie, a ponieważ byłem wciąż zniewolony przez dawne nawyki, kończyło się to piciem na umór. Pewnego razu znalazłem się w łóżku z kobietą po tym, jak próbowałem podzielić się z nią ewangelią. Potrzebowałem solidnego „wygładzania” szorstkich kantów.
Jednak Bóg w swej cierpliwości w końcu użył to rozbite naczynie do swoich celów. Dał mi przywilej wchodzenia do więzień – najpierw pod nadzorem bardziej dojrzałych chrześcijan, a potem coraz częściej samodzielnie – i świadczenia o nadziei i przebaczeniu, które On oferuje. Przemawiałem w salach pełnych mężczyzn skazanych za najbardziej ohydne zbrodnie, z pedofilami i mordercami, i widziałem, jak zaczynają płakać. W kluczowym momencie, kiedy zastanawiałem się, dokąd zmierza moje życie, Bóg pomógł mi rozpocząć posługę (Kroki do wolności), skierowaną do młodych ludzi porzuconych przez społeczeństwo. Pozwolił mi wrócić do mojej pierwszej miłości – sportu; jako kapelan posługuję kilku ekipom.
W cudowny sposób Bóg zwrócił mi nawet rodzinę. Zajęło to lata, ale pomógł mi, jedna osoba po drugiej, naprawić zerwane relacje z siostrami i ich rodzinami, z trójką moich dzieci i z ojcem, który tak dawno temu nas opuścił.
Proces „wygładzania” jest długi i trudny. Ale krok po kroku Bóg mnie poleruje, by uczynić ze mnie okazałe trofeum swojej łaski.
Allen Langham jest autorem książki Taming of a Villain: A Message of Hope [Poskromienie łotra – przesłanie nadziei] (Lion Hudson).
Allen Langham
tłum. Ryszard Pruszkowski
źródło: ChristianityToday