Spokojne lata 90-te
Wielu ludzi z rozrzewnieniem wspomina dzisiaj te „stare dobre czasy”. Poczucie, że obecnie jest gorzej, niż bywało kiedyś, zdaje się być w tej chwili dość powszechne. Czy jest ono uzasadnione? To zależy od której strony na nie popatrzeć. Trzeba wszak pamiętać, że tak chrześcijanie, jak i wyznawcy innych religii, światopoglądów czy postaw życiowych mają tendencję do podkreślania wyjątkowości tych czasów, w których sami żyją. Nieraz naśladowcy Chrystusa byli przecież przekonani, że oto nadchodzą już dni ostatnie i lada moment wróci Pan. Dzisiaj też takich opinii nie brakuje. Ale czy to znaczy, że poczucie, iż „czas jest zły” to w całości złudzenie? Niestety nie. Wystarczy porównać lata 90-te minionego stulecia i obecne. Powiedzmy, że pierwsza dekada XXI wieku to okres przejściowy. Po upadku komunizmu nastąpił okres niebywałego rozkwitu nowych idei i nadziei. Wierzono powszechnie, że ludzkość ma już za sobą ponury czas dominacji totalitaryzmu, przemocy i wojen, a teraz będzie ona we wzajemnej miłości i globalnej współpracy śmiało zmierzać ku nowej lepszej przyszłości. Zimna wojna została wygrana przez siły demokratyczne i prorynkowe, „imperium zła” jakim był Związek Radziecki rozpadł się, a państwa, którym narzucał swą hegemonię mogły wyrwać się spod jego „opiekuńczych” skrzydeł i zacząć żyć zgodnie z wolą zamieszkujących je społeczeństw. Demokracja związana z wolnym rynkiem wydawała się wartością na tyle uniwersalną, że amerykański politolog japońskiego pochodzenia Francis Fukuyama ogłosił koniec historii, czas wiecznej dominacji tego systemu politycznego. Europejska Wspólnota Gospodarcza zamieniła się wtedy w Unię Europejską, w której najpierw 12, a potem 15 państw z kolejną dziesiątką oczekujących miała tworzyć jeden organizm polityczny, którego poszczególne człony harmonijnie ze sobą współpracują dla wspólnego dobra.
Zmiana nastrojów
Od 11 września 2001 roku sytuacja zaczęła się zmieniać. Hasłem dnia stał się islamski terroryzm, i choć dziś mniej straszna jest Al-Kaida czy talibowie, to wszystkich przerażają okrucieństwa ISIS i Boko Haram, zamachy terrorystyczne – ostatnio na rysowników karykatur Mahometa. Powrót do ideałów islamu przybiera też nie tak drastyczne, ale może przez to groźniejsze, formy, dumna do tej pory ze swej świeckości Turcja pod rządami premiera, a obecnie prezydenta Erdogana wkracza na ścieżkę pełzającej islamizacji, a zarazem całkiem nieźle rozwija się ekonomicznie. Demokracja też przestała być niekwestionowanym ideałem. Sukces gospodarczy Chin, które odrzuciwszy totalitaryzm połączyły częściowy wolny rynek z dyktatem władz centralnych wpływających tak na gospodarkę jak i ograniczających wolność słowa i swobody obywatelskie, w tym religijne, stworzył alternatywny wobec europejskiego system polityczny prowadzący do względnego przynajmniej dobrobytu. Na podobną drogę wkroczyła Rosja, która wraz z dojściem do władzy Władimira Putina porzuciła próby demokratyzacji kraju czasów rządów prezydenta Borysa Jelcyna i wprowadziła de facto rządy autorytarne. Tak jak w latach 90-tych wojna wydawała się dość odległa – mimo że przecież dochodziło wtedy do bratobójczych rzezi w rozpadającej się Jugosławii, to uznawano je za przejaw lokalnych tylko konfliktów – tak dzisiaj powszechny jest lęk przed imperialnymi zapędami putinowskiej Rosji, dżihadem islamistów, a w dalszej perspektywie pewnie i potęgą Chin. Z drugiej strony dla wielu ciągle podejrzana jest dominacja USA.
Kryzys moralny
Te wszystkie wątki czy polityczne procesy mają jedno źródło – są tak czy inaczej przejawem buntu wobec dominującego dziś w cywilizacji europejskiej liberalizmu a także relatywizmu, co jakkolwiek było częścią epoki poczucia końca historii i pokoju lat 90-tych, szybko zaczęło być wiązane z różnymi negatywnymi zjawiskami, które z wolna narastały zwiastując nadchodzenie kryzysu. Wymienione przejawy tęsknoty za autorytarną władzą i siłowymi rozwiązaniami są wyrazem rozpaczliwego szukania nowych recept na szczęście, które jednak coraz bardziej pogłębiają poczucie kryzysu, zamiast mu przeciwdziałać. Lata 90-te to był czas dominacji postmodernizmu w europejskiej kulturze, który się nałożył na okres supremacji tzw. neoliberalizmu w gospodarce oraz rozpowszechnienia się systemów demokratycznych, na początku tej dekady przecież nie tylko rozdarła się żelazna kurtyna, ale też upadły autorytarne reżimy prawicowe, w RPA i Chile. Kultura zachodnia stała się domeną wyżej wymienionych idei a zarazem wzorem dla całego świata. Niestety nie dla wszystkich był to wzór pozytywny. Towarzyszył temu bowiem rozwój indywidualizmu, a zarazem stopniowy rozkład tradycyjnych kultur, tak w dziedzinie prywatnej, gospodarczej, jak i obyczajowej. Lokalne firmy wypierane były z wolna przez globalne koncerny czy korporacje, zamiast tradycyjnej kuchni pojawiały się wszędzie restauracje spod znaku Mc’świata, w miejsce uświęconych obyczajów dotyczących rodziny, roli kobiety i mężczyzny pojawiały się ideały indywidualnego samospełnienia. Relatywizm spowodował erozję tradycyjnych schematów, liberalizm poluzował społeczne więzi, neoliberalizm osłabił zaś rolę lokalnych rządów. Na postmodernizm wraz z jego relatywizmem nałożył się już w wieku XXI wpływ etyki ewolucyjnej. Podstawą moralności mają być teraz geny, a wzorcem moralnym m.in. znana z „rozwiązłości” małpa należącą do najbliższego biologicznie człowiekowi rodzaju szympans, bonobo. Etyka ewolucyjna rozwijała się w opozycji do negującej istnienie natury ludzkiej postmodernizmu, w istocie jednak przyczyniła się do wzmocnienia poczucia kryzysu moralności podkreślając znaczenie biologicznych, nie duchowych czy kulturowych aspektów społeczeństwa. Dla wielu chrześcijan sztandarowym przykładem kryzysu w tej dziedzinie – mającym zwiastować nadchodzący upadek, jest zawalenie się norm tradycyjnej moralności seksualnej i modelu rodziny. Na to nałożyły się dominujące w kulturze wzorce hedonizmu oraz nowe formy upowszechniania informacji, jakie daje internet, w którym znana od starożytności pornografia rozpleniła się jak nigdy dotąd, a możliwości zawarcia niezobowiązującej znajomości czy to w formie prostytucji, przypadkowego kontaktu seksualnego czy przelotnego romansu zwiększyła się zasadniczo. Czy ten kryzys jest naprawdę realny? Na pewno w dużym stopniu tak, ale nie ulegajmy jednak złudzeniu jakiejś ostatecznej ruiny moralności w tym zakresie. Natura ludzka się nie zmienia, mimo że poddaje się czasowemu oddziaływaniu kultury. W dziedzinie moralności seksualnej podlega stałym wahaniom od okresów względnej powściągliwości (wczesna republika rzymska, wczesne średniowiecze, późny renesans i barok, XIX wiek, lata 50 XX wieku i wreszcie lata 80- te po wybuchu epidemii AIDS) do okresów o bardziej swobodnej obyczajowości (późna republika i czas cesarstwa, dojrzałe i późne średniowiecze oraz wczesny renesans, oświecenie, początek XX wieku, jego lata 70-te oraz 90-te. Trzeba jednak przyznać, że środki techniczne dają ku temu więcej możliwości niż dawniej. W efekcie to wszystko prowadzi do poważnego kryzysu rodziny, ludzie wolą realizować swe prywatne cele niż poświęcać się dla swych najbliższych.
Kryzys elit
Za tym idzie kryzys kultury, jej komercjalizacja spowodowała zwiększenie roli popkultury, zmniejszenie rangi tej wyższej, to twórczość służąca rozrywce dyktuje dzisiaj wzorce kulturze wyższej, nie odwrotnie. Składa się to na większe zjawisko, jakim jest kryzys elit. Ostatni wielcy intelektualiści cieszący się niekłamanym autorytetem właśnie umierają. Została jedynie ich niewielka garstka, pośród tych urodzonych w okresie międzywojennym – ich następcy to często profesjonaliści, specjaliści w różnych dziedzinach, ludzie o sporej wiedzy w tym czy innym zakresie, ale bez autorytetu i duchowej głębi czy egzystencjalnej powagi, nie budzą już respektu i autentycznego szacunku, nie są niekwestionowanymi autorytetami. Podobne zjawisko widać w klasie politycznej. Brak mężów stanu, którzy mogliby z nową wizją poprowadzić społeczeństwa, na scenach politycznych w różnych krajach dominują dzisiaj karierowicze i cynicy albo prymitywni doktrynerzy czy pozbawieni polotu i wizji technokraci.
Kryzys ekonomiczny i reakcje na niego
Na to wszystko nakłada się kryzys ekonomiczny, który dotknął wiele krajów na całym świecie. Okres prosperity mający miejsce jeszcze na początku wieku XXI w. definitywnie się skończył. W jego wyniku ustała względnie harmonijna do tej pory współpraca państw UE – wystarczy spojrzeć na wzajemne relacje między Wielką Brytanią, Niemcami, Włochami, Hiszpanią, Grecją czy Węgrami. Ekonomiczna zapaść pobudza do stawiania pytań o jej źródła. Odpowiedzi są różne, dla lewicy winna jest wolnorynkowa gospodarka, dla zwolenników tejże z kolei socjalne przywileje, dla konserwatystów kryzys wartości rodzinnych i patriotycznych itp., dla nacjonalistów napływ emigrantów i zmniejszenie roli państw narodowych – do władzy dochodzą ugrupowania radykalne podważające panujące do tej pory ideały, które proponują proste rozwiązania. W istocie jednak to zjawisko złożone, nie poddające się jednoznacznym schematom. Brakuje wszakże jasnych i skutecznych rozwiązań. Na tym tle dopiero – wraz z całym wyżej wspomnianym kontekstem – zrozumiałe są marzenia o powrocie do „tych starych dobrych czasów”, czego skrajnym przykładem jest państwo ISIS wracające do cywilizacji islamskiej z IX w. Ale autorytarne i imperialne nastroje w Rosji czy wzrost znaczenia wszelkich religijnych fundamentalizmów (nie tylko w islamie) to też tego przejaw. W istocie są one oczywiście wyrazem dość naiwnego przekonania, że istniała epoka, kiedy ludzie byli lepsi i można do niej wrócić przez wskrzeszenie starych systemów politycznych, wierzeń czy obyczajów.
Chrześcijańska odpowiedź
Protestantyzm stoi przed rozwiązaniem poważnego problemu. Przez lata to właśnie on tworzył nowe wizje rozwoju i stanowił awangardę wielu społeczeństw. Także ruch ewangelikalny, uświęceniowy czy pentekostalno-charyzmatyczny mimo swych eschatologicznych implikacji tworzył postępowe skrzydło w kulturze swoich czasów proponując nowe wzorce i wizje. Od lat 20-tych ubiegłego wieku ewangeilikalizm przeszedł na pozycje mniej lub bardziej konserwatywne czy wręcz fundamentalistyczne. Jakkolwiek rozwija się bujnie w krajach tzw. trzeciego świata, czy też Południa, nie proponuje nowych wizji, ale głosi powrót do starych form wierzeń czy rządów. Nie jest słyszalne również stanowisko bardziej liberalnych protestantów. Kryzys współczesnej kultury jest rzeczywisty, ale nie należy z tego powodu ulegać eschatologicznym nastrojom, oczywiście czasy ostateczne mogą nadejść w każdym momencie, ale trzeba tak jak Luter powiedzieć, że gdyby koniec świata nastąpił jutro, to jeszcze dziś trzeba zasadzić jabłonkę. Chrześcijanie są po to, by tworzyć odnowione społeczeństwo i kształtować wzorce jego funkcjonowania. Nie ma sensu powrót do starych tradycji, chrześcijanie minionych wieków dopuszczali się zbyt wielu nagannych czynów, często na skalę masową, by na serio pragnąć nawrotu do ich ideałów. Nie wiele też da tęsknota za politycznym zadekretowaniem pewnych wartości. Problemy współczesnej kultury nie rozwiążą się tylko dlatego, że się gdzieś zakaże aborcji, promowania homoseksualizmu czy narzuci wiarę chrześcijańską jako obowiązującą. Trzeba raczej proponować nowe wzorce kulturowe, oddolnie dogłębnie zmieniać mentalność i odczytywać ewangelię jako sposób zmiany funkcjonowania całych społeczeństw, nie tylko bilet do nieba. Chrystianizm nie może oznaczać ograniczania wolności i tęsknoty za autorytarnymi rządami, ale raczej jej pogłębienie, wzbicie jej ponad hedonistyczne wzorce dzisiejszej kultury. Oczywiście wierzymy w powtórne przyjście Pana, ale kiedy by ono nie nastąpiło winno nas motywować do zmian świata, w którym żyjemy, a nie do ucieczki przed nim w imię urojonych
Janusz Kucharczyk