Pięćdziesiątnica a Wielki Nakaz Misyjny – Reinhard Bonnke

„A Jezus przystąpiwszy, rzekł do nich te słowa: Dana mi jest wszelka moc na niebie i na ziemi. Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata.” (Mat. 28:18-20)

Kościół jest kontynuacją Chrystusa

To kontynuacja współczucia, pocieszenia, uzdrawiającego działania i dobroci Jezusa. Będąc na ziemi, Jezus czynił dobrze i uzdrawiał wszystkich, którzy byli ciemiężeni przez Złego. My również powinniśmy to czynić. Stanowimy jego Ciało. Jesteśmy jego ramionami, którymi chce objąć ten nieszczęsny, żałosny świat. Miłość była najistotniejszą jego cechą. Jesteśmy jego Ciałem w takim stopniu, w jakim okazujemy jego współczucie. Kościół pozbawiony miłości w ogóle nie jest Kościołem. Miłość Boża ucieleśniona w Jezusie musi też być ucieleśniona w Kościele. „ Takiego bądźcie usposobienia jakie było w Chrystusie Jezusie”. Kościół jest obecnie dowodem na to, co czytamy o Jezusie w Ewangeliach, jest ucieleśnieniem jego Ducha synostwa.

Kościół ma być też przedłużeniem Pięćdziesiątnicy. Ewangelizacja nie ma zmienić Kościoła w kościelną agencję reklamową czy towarzystwo propagujące samo siebie. Ona wybuchła w Dniu Pięćdziesiątnicy wraz z mówieniem językami, z proroctwami i ogniem. Jeśli Kościół nie jest właśnie taki – nie ma ognia, innych języków, proroctw, ewangelizacji, śmiałego głoszenia zmartwychwstałego Chrystusa, to jak myślący człowiek może go uznawać za ten sam Kościół? Czy bez mocy i działania Ducha Świętego ktoś uzna go za Kościół podobny temu w Jerozolimie na początku nowej ery? To zrozumiałe, że podlegamy naturalnym procesom związanym z sukcesem, dobą organizacją, intelektualnymi zdolnościami, mądrością, dzielnością i witalnością. Jednakże Kościół wyposażony tylko w te atuty będzie jak pusta skorupa.

Wielki Nakaz Misyjny jest niemożliwy do wykonania bez Pięćdziesiątnicy

Wielki Nakaz Misyjny został skierowany jedynie do dwunastu ludzi, a nie do 200 milionów zielonoświątkowców. Żądanie to musiało zabrzmieć strasznie. Żaden król, żaden tyran nie wymagał nigdy tak wiele od tak niewielu. Oprócz Jezusa! To Jezus za każdym razem każe nam robić coś, co leży poza naszymi możliwościami. Zabij Goliata! Bądź jak olbrzym, nie jak konik polny. Przenoś góry! Bądź doskonały! Chodź po wodzie! Uzdrawiaj trędowatych! Wzbudzaj umarłych! Nauczaj wszystkie narody! Głoś ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Obarczenie Wielkim Nakazem Misyjnym bez mocy Pięćdziesiątnicy jest po prostu śmieszne.

Obraz dwunastu uczniów daleki byt od wizerunku supermena. Jestem świadomy tego, że Jezus modlił się, zanim ich wybrał. Śmiem jednak zapytać, czy naprawdę zabiegał u Ojca o przydzielenie mu ludzi najlepszego kalibru i z właściwym potencjałem. Czy Jezus nie zmagał się z pokusą, żeby wybrać tych, których naturalne możliwości byłyby odpowiednie, ludzi o wyróżniających się, wspaniałych zaletach, błyskotliwych, wpływowych i potężnych?

Jezus modlił się i wybrał najmniej odpowiednich apostołów – ludzi, którzy właściwie byli nikim. Trafił na młodzieńców bez jakichkolwiek innych cech oprócz tych bardzo ludzkich – porywczego Piotra i jego brata Andrzeja, w gorącej wodzie kąpanych synów Zebedeusza, racjonalistycznego Tomasza, towarzyskiego Filipa, Judasza-złodzieja. Nie chodzi o to kim jesteśmy, ale w kogo On nas przekształci. Wybrał zupełnie nieodpowiednią paczkę miejscowych chłopaków. Niektórzy z nich zostali wybrani tylko dlatego, że należeli do rodziny – Jakub i Jan byli synami Salome, którą uważa się za siostrę Marii, matki Jezusa. Znali go od małego. Jezus przespacerował się po plaży, gdzie akurat znajdowali się miejscowi rybacy, i powołał ich – to wygląda prawie tak, jakby wybrał pierwszych lepszych młodzieńców, na których się tego ranka natknął. Powoływanie ludzi mało odpowiednich nie jest jednak u Boga ani trochę niezwykłe -weźmy za przykład tak beznadziejne postaci jak Saul, Dawid, Gedeon, Jakub, Samson. Gedeon miał pod sobą całą armię kiepskich facetów.

Świat był miejscem niebezpiecznym. Miejscem przelewu krwi, nieokiełznanych namiętności, fanatycznej nienawiści. Do największych przyjemności należały: niemoralność, folgowanie sobie i, co najgorsze, okrucieństwo. Dla wielkich tłumów rozrywkę stanowiły krzyki torturowanych i umierających ludzi. Uczniowie mieli zanieść światu ewangelię, której głównym punktem była okrutna i haniebna śmierć Jezusa przez ukrzyżowanie.

Było to także miejsce ożywionej działalności intelektualnej. Wpływy wielkich myślicieli greckich były mocne, poszukiwano nowych idei. Uczniowie nie proponowali żadnych nowych idei, a jedynie historię ukrzyżowanego Mesjasza. Piotr, Jakub, Jan, Szymon, Tomasz, byli ludźmi prostymi, nieuczonymi, zaś ich galilejski akcent nie należał do eleganckich. Jakie nadzieje rysowały się przed chrześcijaństwem, pozostawionym w zrogowaciałych od pracy rękach niedouczonych rybaków, ludzi zazdrosnych o siebie nawzajem i pełnych wątpliwości?

Patrząc na tych ludzi i ówczesny świat można by pomyśleć, że ewangelia nie miała szans powodzenia. Dwunastu miejscowych wieśniaków, którzy nigdy w życiu nie podróżowali dalej niż 90 kilometrów, miało iść na cały świat, rzymski świat, pokonać jego armie triumfalnie podbijające narody, zatrząść tronem cesarza w Rzymie, nawrócić dzikie plemiona na obrzeżach jego imperium. Nie ma wątpliwości co do tego, że Jezus spodziewał się, iż tych Dwunastu stanie się wielką światową siłą, ale powierzył tym synom mozołu, niemal wieśniakom, zadanie stworzenia pierwszego ogniwa między Nim a przyszłym potężnym Kościołem. Więc czego MY się boimy?

Pięćdziesiątnica znaczy też, że Bóg, powierzając komuś jakieś zadanie, daje mu także moc do wykonania go. My potrzebujemy Wszechmocnego, Bóg zaś potrzebuje mocarzy. Zwykle jest to 90% mocy Bożej i 10% udziału mocarza. Wieki wcześniej, kiedy Jozue stał na granicach kraju, który miał podbić, Bóg powiedział: „Na pewno będę z tobą”. Wraz z zadaniem dane są środki do jego wykonania, zdolność, mądrość, a przede wszystkim niewidzialna, ale skuteczna moc Boża, działająca otwarcie lub niewidocznie, w duszach ludzi bądź przez widoczne cuda.

Nie możemy zrobić więcej niż to, do czego została nam dana moc. Jeśli Bóg wymaga od nas zrobienia więcej niż jest w naszej mocy, to sam uzupełnia ten brak. My robimy co możemy, a Bóg – to, czego nie jesteśmy w stanie zrobić. Wszystko co robimy na tej planecie jest ograniczone przez dostępną nam moc. W minionych wiekach ludzie musieli polegać wyłącznie na sile własnych rąk. Zbudowali piramidy siłą mięśni, przekopali kanał Sueski i Panamski, wyrąbali drogi przez masywy górskie. Siedem cudów świata było przykładem pracy ludzkich mięśni.

Teraz zaś mamy tysiące współczesnych cudów tworzonych przez nowe, technologiczne źródła energii. Elektryczność, gaz ziemny, ropa naftowa, wiatr, woda – technika uzdolniła rodzaj ludzki do całkowitego zmieniania stanu rzeczy: pchania się w kosmos, budowania tuneli pod morzem, torowania sobie dróg przez góry, osiągania prędkości ponad-dźwiękowej, przesyłania obrazów po całym globie w kilka sekund jak tylko się coś wydarzy. Wszystko jest możliwe z właściwą mocą. Jezus powiedział: „Otrzymacie moc gdy Duch Święty zstąpi na was i będziecie moimi świadkami aż po krańce ziemi”. Kościół zbyt często zawierza erudycji, geniuszowi, logice, filozofii. Tymczasem Paweł powiedział, że Bóg wybrał rzeczy głupie. Jeśli będziemy chcieli zewangelizować świat racjonalnymi metodami, nigdy nam się to nie uda. Próbowano tego przez całe wieki, a prawdziwy rozwój Kościoła dokonywał się przez proste zwiastowanie ewangelii, które docierało do ludzi wszystkich klas.

Tak się już utarło, że kaznodzieja powinien przedstawić argumenty apologetyczne w obronie Jezusa. Często się mówi, że jesteśmy jak adwokaci w sądzie. Kaznodzieje zachowują się jak adwokaci, przemawiają do zgromadzeń jak do ławy przysięgłych, argumentując tak, by werdykt był pomyślny dla Jezusa. Takie podejście wygląda na właściwe, godne pochwały i rozsądne. Ale czy naprawdę takie jest? To podpowiada nam ludzka mądrość starająca się sprowadzić ewangelię do mądrości stów. Jezus nie potrzebuje obrony. Nie jest więźniem postawionym przed sądem. Jego reputacja nie zależy od decyzji żadnych przysięgłych. Jezus zaciągnięty przed rzymski trybunał i sądzony przez Piłata to już przeszłość. Dzisiaj to Piłat stoi przed trybunałem historii, a Jezus jest jego sędzią. Nie jesteśmy adwokatami, jesteśmy świadkami. Zazwyczaj do świadka należy jedynie opowiedzenie, opisanie tego, co widział. Jednakże czasami świadek może stanowić dowód rzeczowy. Może ktoś został brutalnie zaatakowany i skrzywdzony. Pojawia się wtedy w sądzie, żeby przedstawić swoją krzywdę. Obrażenia na jego ciele mówią same za siebie. On sam jest dowodem rzeczowym. My, wierzący, nie jesteśmy prawnikami, rzecznikami, czy adwokatami w sądzie, przemawiającymi w obronie Jezusa. Jesteśmy ŚWIADKAMI, Świadkowie zaś nie argumentują, nie wstawiają się, nie przemawiają. Po prostu mówią prawdę, dają świadectwo temu, co wiedzą.

Kiedy Piotr zwiastował, powiedział, że stu dwudziestu, którzy z nim byli, to „świadkowie” zmartwychwstania. W rzeczywistości żaden z nich nie widział samego faktu zmartwychwstania Jezusa. Jednak to właśnie zmartwychwstanie ich przemieniło. Sami, ożywieni życiem zmartwychwstania, wzmocnieni, wypełnieni Bożym ogniem – stanowili dowód tego, że Jezus żyje. Gdyby Jezus wciąż był martwy, nie zachowywaliby się tak, jak wtedy, gdy ujrzały ich tłumy, ale, podobnie jak wcześniej, kuliliby się ze strachu i przemykali chyłkiem do bezpiecznej, zaryglowanej izby. Teraz natomiast byli nieustraszeni, a tłumy, których wcześniej się bali, same zaczęły się lękać.

Ewangelia jest miłością, a miłości nie okazuje się przez racje rozumu, tylko kochając. Jeśli się zakochasz i pragniesz, aby cudowna dziewczyna wyszła za ciebie za mąż, czy wysyłasz do niej adwokata, żeby przedstawił jej twoją prośbę? Czy to przekonałoby jakąkolwiek kobietę? Albo ewangelia jest mocą i życiem, albo nie jest ewangelią. Głoszenie to nie kazanie zawarte w trzech punktach. Głoszenie to człowiek za kazalnicą, gorąco zaangażowany w to, co mówi. Głoszący jest żarzącym się światełkiem. Kazanie może być zręcznie przeprowadzoną prezentacją przebijającą się przez skorupę, ale musi być wypełnione materiałem wybuchowym, bo inaczej odbije się od zatwardziałych umysłów niewierzących. Ich uprzedzenia są wzmocnione różnymi argumentami, ale wybuchowe działanie głoszenia przepełnionego Duchem Świętym może je obalić. Ewangelia to zawsze atak przez zaskoczenie. Dopada ludzi z tej strony, z której nie zamierzali się bronić. Spodziewają się argumentacji, a tymczasem ewangelia nie argumentuje. Spodziewają się sentymentów, ale ewangelia nie jest sentymentalna. Przychodzi z roztapiającymi wodami wieczności spływającymi na ich dusze.

Jezus powiedział: „Uczynię was rybakami ludzi”

Nie byli wędkarzami siedzącymi sobie spokojnie na brzegu rzeki w oczekiwaniu aż ryba zacznie brać. Byli rybakami łowiącymi w dużym jeziorze za pomocą sieci. Pływali po zdradliwym jeziorze Galilejskim. Wiatry śmigające po wzgórzach niemal wyrzucały wody poza brzegi. Sztorm na jeziorze Galilejskim, zwanym także morzem Galilejskim, budził strach nawet w ludziach doświadczonych.

To jezioro jest wspomniane w Piśmie prawie 500 razy, ale zwykle jako miejsce budzące strach – nieprzyjaciel. Psalmy mówią o tych, którzy toną w nim wraz ze swoimi łodziami, o ludziach wołających do Boga o pomoc, gdy ich łódź rzucana przez fale raz ląduje na ich grzbietach, a za chwilę spada w otchłań. Morze, wzburzone, dzikie i groźne, symbolizuje nieujarzmione siły. Miejsce odwiedzane często przez pierwotne żywioły, duchy, demony. To miejsce zmarłych. Rybacy-apostołowie stawiali mu czoła, zawsze jednak towarzyszył im niepokój i drżenie. To była walka z kłębiącymi się bałwanami o wydarte głębinom utrzymanie ich rodzin.

W Biblii morze symbolizuje narody. Jezus mówi o morzu i ryczących falach nawiązując do zgiełku czynionego przez ludzi ogarniętych wojnami i nieszczęściami. Morze jest symbolem mas bezbożników. „Lecz bezbożni są jak wzburzone morze, które nie może się uspokoić, a którego wody wyrzucają na wierzch muł i błoto”. Izrael nigdy nie porównałby Boga do morza. Morze budziło lęk i stanowiło zagrożenie. Było siedliskiem potworów, smoków, domem Lewiatana.

Apostołowie zostali posłani na połów wśród wzburzonych narodów, burzliwych wód rodzaju ludzkiego, na obce tereny, pośród ogromnych niebezpieczeństw na niezbadanych wodach. Wcześniej łowili ryby na gniewnym morzu Galilejskim. Teraz mieli być rybakami ludzi na zagniewanych morzach narodów. To niebezpieczne zadanie. Na pewno będą sztormy. Wiatry będą zawsze przeciwne. Oni zaś mieli wypłynąć w morze pod prądy świata. Fale będą waliły w burtę, czasem ogromne i grożące wciągnięciem w odmęty. Może się zdarzyć, że zboczą z kursu i będą dryfować. Wszystko może się może zdarzyć, ale oni będą rybakami ludzi.

Jezus pokazał im, że w cudowny sposób mogli wyłowić z jeziora Galilejskiego mnóstwo ryb. To była jego lekcja. Chciał ich nauczyć, że podobnie cudowny potów może nastąpić wśród narodów. Wyłowią mnóstwo ryb, jeśli zarzucą swoje sieci na rozkaz Jezusa. Kiedy On powiedział: „Zarzućcie sieci”, połowa ryb z jeziora Galilejskiego poczuła się w obowiązku do nich wskoczyć. Kiedy Jezus powiedział: „Będziecie rybakami ludzi”, połowa świata mogła znaleźć się w sieci.

Narody były wzburzonym morzem, ale Jezus mógł sobie poradzić z szalejącymi żywiołami. On dosłownie chodził po falach. Morze mogło być jak potwór, ale znalazło się pod jego stopami. Kiedy spienione przeciwko niemu żywioły, rozszalałe, ryczące jak piekielne psy otworzyły zaślinione paszcze, by go pochłonąć, On je wyłajał. Skuliły się ze strachu jak skamlące kundle wobec pięty swego pana.

„Czemuż to burzą się narody, A ludy myślą o próżnych rzeczach? Powstają królowie ziemscy i książęta zmawiają się społem przeciw Panu i Pomazańcowi jego: Zerwijmy ich więzy i zrzućmy z siebie ich pęta! Ten, który mieszka w niebie, śmieje się z nich, Pan im urąga. Wtedy przemówi do nich w gniewie swoim i gwałtownością swoją przerazi ich: Ja ustanowiłem króla mego na Syjonie, świętej górze mojej. Ogłoszę zarządzenie Pana: rzekł do mnie: Synem moim jesteś, dziś cię zrodziłem. Proś mnie, a dam ci narody w dziedzictwo i krańce świata w posiadanie” (Ps 2). Jezus sam użył podobnego języka w Dz 1,8: „… będziecie mi świadkami (…) aż po krańce ziem F. On jest Panem niebios, ziemi, morza i nieba. On czyni morza swoją własnością i czerpie z ich bogactw. Idźcie wszystkie narody.

Każdy posłaniec ma zagwarantowaną obietnicę mocy

W Ewangeliach widzimy pierwsze wystanie uczniów (Mt 10 i Łk 9), będące pilotażową misją – jakby ćwiczeniami dla uczniów Jezusa w czasie jego pobytu na ziemi, jakby miniaturowym projektem do naśladowania na pełną skalę dopiero po otrzymaniu mocy w Dniu Pięćdziesiątnicy. Udzielił im wtedy mocy wypędzania nieczystych duchów i uzdrawiania wszelkich schorzeń. Jezus posłał Dwunastu i nakazał im mówiąc: „A idąc, głoście wieść: Przybliżyło się Królestwo Niebios. Chorych uzdrawiajcie, umarłych wskrzeszajcie, trędowatych oczyszczajcie, demony wyganiajcie. Kto was przyjmuje, mnie przyjmuje, a kto mnie przyjmuje, przyjmuje tego, który mnie posłał” (Mt 10,1.5.7.8.40). Ewangelista Łukasz opisuje to wydarzenie podobnie. Podsumowuje je następująco: „/ posłał ich, aby głosili Królestwo Boże i uzdrawiali. Oto dałem wam moc, abyście deptali po wężach i skorpionach i po wszelkiej mocy nieprzyjacielskie/’ (9,2; 10,19). Mieli moc dopóty, dopóki On tam był. Kiedy odszedł, otrzymali innego Pocieszyciela i źródło mocy – Ducha Świętego.

Później Jezus rzekł im znowu: „Pokój wam! Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam. A to rzekłszy, tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20,21-22). Ojciec posłał swojego Syna w mocy Ducha i Chrystus nigdy nie oczekiwał, że my pójdziemy gdziekolwiek gorzej wyposażeni. Służba mocy nie jest jedną z możliwości, ale jedyną jaką Jezus brat pod uwagę. Jest to normalne dla tych, którzy idą w imieniu Chrystusa. „Dana jest mi wszelka moc na niebie i na ziemi. Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody (…) a oto ja jestem z wami aż do skończenia świata” (Mt 28,18.20). „Idąc na cały świat głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu (…) a takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli…” (Mk 16,15.17).

„Ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami” Dz 1,8). Jeśli przeczytamy wcześniejsze wersety przekonamy się, czemu Jezus dwa razy podkreśla przyjście Ducha w swoich ostatnich słowach wypowiedzianych na ziemi w tej samej rozmowie. W Dz 1 znajdujemy opis tej sceny. Po swoim zmartwychwstaniu, Jezus udzielił apostołom ostatnich wskazówek i kazał czekać na wypełnienie się obietnicy zesłania Ducha Świętego. Wszystko wydaje się być w porządku. Na pewno zrozumieli co miał na myśli i wiedzieli, co miało nastąpić. Ale nie! W wersecie 6. znów brną w wizję, którą on przez trzy lata starał się im wybić z głowy: obraz politycznego zwycięstwa Izraela pod wodzą Chrystusa. Jezus musiał ich wyprowadzić z błędu i podkreślić, że ich interes nie leży w odbudowaniu potęgi Izraela, ale opuszczeniu go i zaniesieniu ewangelii wszystkim narodom. Moc, którą miał im dać, nie miała być wykorzystana w celu osiągnięcia politycznego lub militarnego zwycięstwa, ale miała dać rezultat dużo skuteczniejszy – moralne, duchowe zwycięstwo Królestwa Bożego.

Oto propozycja uczniów: „Panie, czy w tym czasie odbudujesz królestwo Izraelowi?’. Co zamierzasz zrobić, Panie? A Jezus na to: – Co ja zamierzam zrobić? Ależ to należy do was! Będziecie moimi świadkami, l tak to wygląda w całym Nowym Testamencie. „/ napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i głosili z odwagą Słowo Boże. A u tych wszystkich wierzących było jedno serce i jedna dusza. (…) Apostołowie zaś składali z wielką mocą świadectwo o zmartwychwstaniu Pana Jezusa” (Dz 4,31.32.33). „Albowiem nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu” (Rz 1,16). Głoszenie Słowa Bożego uwalnia moc Bożą. Możesz się modlić o moc i trzymać ją zarazem głęboko ukrytą. Zacznij ją głosić, a wtedy zacznie działać. Paweł powiada: „Nie przyszedłem z wyniosłością mowy lub mądrości, głosząc wam świadectwo Boże. (…) A mowa moja i zwiastowanie moje nie były głoszone w przekonywających słowach mądrości, lecz objawiały się w nich Duch i moc” (1Kor 2,1-4).

Duch Święty i odkupiająca miłość ewangelii Chrystusowej są nierozłącznie ze sobą połączone w jednym zawiniątku życia. Jeśli chcesz zobaczyć moc Bożą, zapomnij o wszystkich technikach, manipulacji i psycho-sugestii – po prostu głoś Słowo. Nie głoszę samego uzdrowienia. Nie skupiam się tylko na jednej rzeczy. Głoszę ewangelię, która zawiera w sobie to, czego potrzebuje ludzkość, wszystko w jednym opakowaniu: zbawienie, uzdrowienie, pokój, nadzieję. „Gdyż ewangelia (…) doszła was nie tylko w Słowie, lecz także w mocy i w Duchu Świętym, i z wielką siłą przekonania (…) z radością Ducha Świętego” (1Tes 1,5.6). „Której sługą zostałem według daru łaski Bożej, okazanej mi przez jego wszechmocne działanie. Temu zaś, który według mocy działającej w nas potrafi daleko więcej uczynić ponad to wszystko, o co prosimy albo o czym pomyślimy” (Ef 3,7.20).

To tylko garść cytatów. Używane jest w nich słowo „moc”, ale w rzeczywistości cały Nowy Testament może być świadectwem tego, że moc jest istotą świadczenia. Nie jest dodatkiem do ewangelii. Nie jest jak dzwonek przy rowerze. Dotyczy całości. Nie ma nigdzie najmniejszej sugestii, że niektórzy będą tej mocy pozbawieni. Jeśli jesteś osobą wierzącą, moc jest w twoim zasięgu. Paweł przez trzy i pół roku zwiastował mieszkańcom Efezu cały ten Boży zamysł, l jeszcze musiał napisać im w liście: „Modlę się, aby Bóg oświecił oczy serca waszego, abyście wiedzieli jak nadzwyczajna jest wielkość mocy jego wobec nas, którzy wierzymy…”

Ludzie wyrastają w zborach zielonoświątkowych, a wciąż modlą się; „Panie, ześlij tę moc, która działała kiedyś”. Ześlij? On już to zrobił! To właśnie znaczy Pięćdziesiątnica – Duch Święty zstąpił. Modlą się: „Panie, otwórz niebiosa”. To już się stało! Otworzył niebiosa i Jezus przyszedł, rozdarł je jak zasłonę w świątyni kiedy wznosił się z powrotem do Ojca. Rozdarł je jeszcze bardziej kiedy Duch Święty zstąpił w dzień Pięćdziesiątnicy. Kiedy pierwszy męczennik, Szczepan, miał wizję na chwilę przed swą męczeńską śmiercią, powiedział: „Widzę niebiosa otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”.

Pięćdziesiątnica to moc w działaniu

Jest to moc widoczna. „A w każdym różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi” (I Kor 12,7). Ta moc to nie nasza wiara w moc. To nie rutynowe nabożeństwo z nadzieją, że Boża moc zadziała niewidocznie. Powinno być ją widać w działaniu. Powinny dziać się rzeczy, które można przypisać mocy Bożej. Mogą to być skutki natury fizycznej lub przemiana życia poszczególnych ludzi w namacalny sposób. Duch Święty nie jest teorią, doktrynalnym stwierdzeniem na temat tego, co dzieje się w jakimś świecie, z którego istnienia nie zdajemy sobie sprawy, albo jedynie delikatnym wpływem. To moc w działaniu.

Są dwie postaci mocy – ta, o której mówi większość chrześcijan to „dynamis”. Łatwo możemy się utożsamić z tym wyrazem, bo często go używamy: dynamo, dynamit, dynamika. Jednak tak naprawdę słowo to oznacza moc zakamuflowaną. Dynamit to po prostu szary przedmiot, który nosisz w swojej torbie – ale bądź ostrożny! To jest ładunek zawierający moc. Moc ukrytą, zmagazynowaną. Paweł używa również innego słowa: „energeia” – działanie. Kiedy wyzwoli się moc dynamitu, staje się on działającą energią. Energia to uwolniona moc i dlatego oba te słowa występują w wyrażeniu „dar czynienia cudów’ („I Kor 12,10).

Pięćdziesiątnica dała nam klucze do Królestwa

Era chrześcijaństwa to era mocy. W Starym Testamencie czytamy o Bogu cudów, który dokonywał ich w życiu patriarchów, proroków, ale w tych 39 księgach nie są one sprawą powszechną, dotyczą jedynie wybranych osób. Szczególnie znani są pod tym względem Mojżesz, Eliasz i Elizeusz.

Pomyślmy więc o tych natchnionych przez Boga prorokach: Amosie, Jeremiaszu, Izajaszu, Danielu, Ezechielu i całej reszcie. Powiedzcie – czy którykolwiek z nich doprowadził do czyjegoś nawrócenia? Czy otworzyli oczy niewidomego lub uszy głuchego, sprawili, żeby sparaliżowany zaczął chodzić? Czy znasz choć jeden przypadek wypędzenia diabła? Bóg byt Bogiem potężnym w bitwie, uczył ich palce jak walczyć, ale nie jak nakładać ręce na chorych w celu ich uzdrowienia. Głosili Słowo Pana, ale ich głoszenie nikogo nie sprowadziło na drogę sprawiedliwości. Dlaczego? Dlatego, że dzieło nawrócenia, uwolnienia od grzechów, uzdrowienia, wypędzanie demonów należy do Ducha Świętego, który zajął miejsce Jezusa. Wtedy Duch Święty nie był jeszcze dany.

Potem Jezus dał Piotrowi klucze do Królestwa, l wcale nie pobrzękują teraz u jego pasa przy perłowych bramach. Te klucze to ewangelia Chrystusa ukrzyżowanego i Duch Święty. Piotr otworzył Królestwo i dziś my posiadamy te same klucze. Piotr zobaczył coś, czego nikt na ziemi wcześniej nie widział: 3000 osób jednego dnia nawracających się i odradzanych przez Ducha Świętego. Wtedy właśnie apostołowie wyszli i poddali próbie moc tych kluczy. Martwi byli ożywiani, głusi, ślepi i chromi przywracani do pełnego zdrowia, a rzesze nawracały się do Chrystusa i coś nowego zrodziło się na świecie – Kościół Jezusa Chrystusa.

Od czasu do czasu w Starym Testamencie czytamy o tym, jak Duch Boży zstępował na tego lub owego. W dwóch przypadkach – Gedeona i Samsona – użyto słowa „wskoczyć na”. Grecki Stary Testament (Septuaginta) używa tego samego słowa, które znajdujemy w Dziejach Apostolskich, kiedy chromy człowiek uzdrowiony przy bramie Pięknej w świątyni „podskakiwał” i chodził. Wizja Ducha „skaczącego” jest dość sugestywna. Duch przyszedł i poszedł. Samson był beznadziejną postacią, a czytamy, że „Duch Pana zaczął go czasami poruszać”. Także w przypadku proroków czytamy, że „Święci mężowie Boży przemawiali, kiedy byli poruszani przez Ducha Świętego”. W Nowym Testamencie nie używa się tego wyrażenia w odniesieniu do nikogo. Duch Święty był na stałe z nimi. Na przykład czytamy: „ Wtedy Piotr, pełen Ducha Świętego, rzekł do nich” (Dz 4,8). A to oznacza, że Piotr nie mówił tylko wtedy, kiedy Duch go poruszał, ale że był nim cały czas napełniony. Duch nie skoczył na niego specjalnie na tę okazję. Byt on do tego przygotowany już wcześniej. W Dziejach sformułowania „pełen Ducha Świętego” używa się kilka razy.

Pięćdziesiątnica jest daniem Ducha Świętego światu w formie działania. Jest to Bóg działający w fizycznym, materialnym świecie. Wiemy tylko o jednej formie Ducha, a jest nią właśnie działanie. Nie ma Ducha „w stanie spoczynku”, czy w bezruchu. Istota Pięćdziesiątnicy to poruszenie Ducha – potężny wiatr z nieba i języki ognia.

Duch Święty znany jest tylko w działaniu. Nie ma Ducha jeśli nie ma ruchu, tak jak bez ruchu nie ma wiatru. Wiatr, który nie wieje, nie jest wiatrem. Wiatr nigdy nie jest spokojny, nie jest atmosferą. Duch Święty nie jest tylko „atmosferą”. To my tworzymy atmosferę. Muzyka, architektura, uwielbianie, społeczność tworzą atmosferę w zborze, ale musimy widzieć różnicę między atmosferą zborową a wiatrem z nieba. Duch jest jak sztorm, a nikt się nie ostoi w sztormie o sile ośmiu stopni Bouforta i nie będzie wtedy mówił o atmosferze! Tam, gdzie jest Duch Święty, tam jest akcja, cuda; tam jest Bóg w działaniu.

Reinhard Bonnke

Kazanie wygłoszone na zakończenie 17. Światowej Konferencji Zielonoświątkowej w Jerozolimie we wrześniu 1995 r. wg „ World Pentecost” nr 48

przekład: Joanna Sosulska

Użyte za zgodą red. © Czasopisma „Chrześcijanin”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *