W „Chrześcijaninie”, podobnie jak i w innych czasopismach Ewangelicznych, zamieszczane były już nieliczne wzmianki i artykuły o Sadhu Sundar Singhu, zwanym Apostołem Indii XX wieku. Postać to rzeczywiście niezwykła. Tym bardziej więc budziła wiele myśli, opinii, im bardziej odbiegała od utartych w tzw. chrześcijańskich krajach i kościołach poglądów zarówno na chrześcijaństwo i Kościół, jak na życie chrześcijańskie i jego treść, to jest stosunek człowieka do Boga. Kler rzymskokatolicki oczywiście nie uznał Sadhu ani jego pracy ewangelizacyjnej. Najwięcej zaś może sprzeciwów w rodzinie protestanckiej wywołała osoba i działalność Sundar Singha szczególnie ze strony duchownych i teologów, będących zwolennikami liberalnej teologii.
Niniejszy artykuł ma wypełnić, choć w części, to właśnie zadanie i opracowany został na podstawie książki „Sundar Singh, indyjski świadek żyjącego Chrystusa” (wyd. Fr. Reinhardt, Bazylea, 1956). Autorem tej najbardziej chyba wyczerpującej książki o Sadhu jest A. J. Appasamy, biskup z Kościoła Indii Południowych, który poznał go w czasie swych studiów w Oksfordzie i przebywał z nim razem przez pewien czas w Anglii i Francji.
Dodać należy, iż Sundar Singh pozostawił po sobie kilka niewielkich książeczek, w których zawarł niektóre swoje poglądy i przeżycia.
1. DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ
Sundar Singh urodził się — jak podają popularne publikacje — 3 września 1889 r. w wiosce Rampur k. Ludhiana w Pendżabie (Indie). Pochodził z zamożnej ziemiańskiej rodziny. Jego rodzice byli wyznawcami religii Sikhów, która łączy w sobie najlepsze elementy hinduizmu i islamu. Założycielem tego kierunku był Guru Nanak (1469—1538). Govind Singh (1675—1708) nadał Sikhom religijno-polityczną organizację o militarnym charakterze i bardzo surowej dyscyplinie. Wówczas to wszyscy członkowie plemienia Sikhów otrzymali prawo do używania wspaniale brzmiącego tytułu „singhs” tj. lwy. To na poły militarne, na poły religijne bractwo otrzymało zakaz zajmowania się literaturą hinduistyczną, jak również muzułmańską. Nadto Sikhowie zostali zobowiązani do niestrzyżenia włosów oraz do noszenia oręża.
Sundar Singh urodził się w rodzinie Sikhów, która jednakże pielęgnowała już tradycje hinduizmu, w czym celowała szczególnie jego matka. Po kąpieli rytualnej, która stanowiła początek każdego dnia, matka odczytywała małemu Sundarowi fragmenty z Bhagavat Gita (Pieśń Wzniosłego) i innych pism religijnych hinduizmu. Matka bardzo wcześnie też wdrożyła go do modlitwy i szukania pokarmu dla ducha przed przyjęciem wszelkich dóbr materialnych; śniadanie dostawał dopiero po modlitwie. Przez pełną miłości stanowczość, z konieczności tylko używając kar, zdołała uzyskać bardzo wcześnie pożądane wyniki religijnego wychowania. Sandhu był wdzięczny Bogu za swoją wspaniałą matkę do końca życia; dał temu niejednokrotnie wyraz, już jako chrześcijanin, w swoich kazaniach. Był wdzięczny Bogu za matkę, która nie ustała w wysiłkach dotąd, aż wsączyła w jego serce miłość i bojaźń Boga — oczywiście zgodnie z pojęciami swojej religii. Już w młodości zdecydowała, że Sundar Singh zostanie „Sadhu” — tzn. wędrownym mnichem, mędrcem, świętym mężem. Sundar Singh bardzo wcześnie poznał też literaturę religii swojej matki; za jej przyczyną wcześnie zaczął szukać mądrości (Dhyana). W sercu czuł głód prawdy. Odwiedziny i rozmowy z samotnikami-mędrcami i „wtajemniczonymi” nie zadowalały go; żył w ciągłym rozczarowaniu. W swoich poszukiwaniach zgłębił dodatkowo doktrynę Yoga, ale nawet mistrzowskie opanowanie techniki medytacji nie przyniosło rozwiązania, którego szukał. Nigdzie nie mógł znaleźć chleba, którego łaknął. Próba uczynków miłosierdzia wobec biednych nie doprowadziła też do pożądanych rezultatów, nie przyniosła upragnionego spokoju. Dopiero Chrystus…
W celu edukacji ojciec posłał go do szkoły elementarnej w Ramur, którą prowadzili amerykańscy prezbiterianie. Młody Singh całą istotą przeciwstawiał się chrześcijaństwu, a zwłaszcza codziennej lekturze tekstów biblijnych. Stało się to bezpośrednią przyczyną konfliktu z nauczycielem, w rezultacie którego musiał opuścić szkołę na trzy miesiące.
Jednakże świadectwo miłości Bożej zawarte na kartach Ewangelii silnie pociągało go, pomimo że w dalszym ciągu z całą mocą sprzeciwiał się mu. Doszło do tego, że razu pewnego, w obecności rodziców, podarł w strzępy Ewangelię i wrzucił do ognia. Ale z dnia na dzień wzrastał też jego niepokój. Pewnej nocy, około godziny trzeciej nad ranem powziął zamiar skończenia ze sobą; był zdecydowany odebrać sobie życie, jeśliby nie uzyskał wewnętrznego pokoju. Jego postanowienie było wyraźne: rzuci się na szyny na chwilę przed przyjazdem porannego ekspresu, zdążającego do Bombaju. Czas spędził do godziny piątej na medytacji i w modlitwie; oczekiwał cudu, pojawienia się Kriszny lub Buddy. Treścią jego modlitwy było
348
pragnienie poznania prawdziwej drogi; było to dla niego ważniejsze niż życie. Ale posłuchajmy świadectwa samego Sundara: „W pewnej chwili spostrzegłem, że izba moja zaczęła napełniać się światłem, tak że aż otworzyłem drzwi, aby zobaczyć skąd ono pochodzi. A gdy światło to zyskało na intensywności i zaczęło przybierać formę świetlistej kuli, ujrzałem w nim nie którąś z oczekiwanych postaci, lecz postać żyjącego Chrystusa, 0 którym sądziłem, że jest martwy. Przez całą wieczność nie zapomnę Jego oblicza, pełnego wspaniałości i miłości, ani tych słów, które skierował do mnie: „Czemu mnie prześladujesz? Patrz, oto ja umarłem na krzyżu za ciebie i za cały świat!” Słowa te poraziły moje serce jak grom i upadłem przed Nim na podłogę. Serce moje wypełniła niewypowiedziana radość 1 pokój; życie moje całe zostało w jednej chwili zupełnie przemienione. Umarł stary Sundar Singh, a urodził się jakiś nowy, aby służyć żywemu Chrystusowi”.
Cytowany A. J. Appasamy, autor biografii Sadhu podaje, że wydarzenie wyżej opisane miało miejsce 18 grudnia 1904 r., a pierwszym człowiekiem, który w chwilę potem z ust Sundar Singha usłyszał wyznanie, iż został chrześcijaninem, był jego ojciec; ale ojciec potraktował to wyznanie bardzo lekko. Inni ludzie natomiast oświadczyli, że dostał pomieszania zmysłów. I tak zaczęło się prześladowanie! „Jednakże prześladowanie było niczym w porównaniu ze straszliwym niepokojem, który wycierpiałem wówczas, gdy byłem jeszcze bez Chrystusa…” — wyznał później Sadhu.
Nawrócenie i wspaniała wizja Chrystusa podziałały utwierdzające na niego, w krytycznym zwłaszcza czasie, gdy zetknął się z innymi Hindusami, będącymi chrześcijanami tylko „z imienia”.
Pomimo doznanych w tym względzie rozczarowań, zdecydowanie opowiedział się przy Jezusie Chrystusie, pozostał do końca wierny swej decyzji i swemu nowemu Panu. Znakiem zewnętrznym tej przemiany, która nastała w jego świadomości i sercu, było obcięcie włosów, co wyraźnie oznaczało jednoczesne zerwanie z jego starą religią. Od tego momentu rodzina wyrzekła się go.
Ale jeszcze przed opuszczeniem domu rodzinnego wydarzyło się coś dziwnego! Oto podczas odwiedzin u któregoś z bliskich krewnych chciano go zamordować jako odstępcę od wiary przodków i podano mu wraz z posiłkiem truciznę, po spożyciu której nagle zasłabł. Stało się jasne, że zbliża się moment jego odejścia ze świata. Wezwany lekarz-racjonalista odmówił wszelkiej pomocy w obawie, aby nie zostać potem oskarżonym o spowodowanie śmierci. W chwili przytomności Sundar Singh poprosił lekarza o przeczytanie mu szesnastego rozdziału Ewangelii według Marka. Lekarz, choć z ociąganiem, uczynił zadość jego prośbie, ale wyśmiał się z opisu Chrystusa. Następnego dnia Sundar Singh poczuł się już o wiele lepiej, stał się rześki i pełen nowych sił. Przybyły lekarz pokwitował tę zmianę bez słowa, wyglądał jednak na zdziwionego i zawstydzonego. Sundar Singh
349
szybko już przyszedł do zdrowia. Historia ta pozornie skończyła się. Ale po kilkunastu latach Sundar Singh spotkał się z tym lekarzem w Burmie podczas jakiejś ewangelizacji i wtedy dowiedział się, że to wydarzenie z przeszłości stało się dla lekarza bodźcem do czytania Biblii. Można powiedzieć, że ów lekarz — niedoszły świadek zgonu Sundar Singha — znalazł się bodaj pierwszy na liście wielu pozyskanych dla Jezusa Chrystusa przez Sadhu.
Po swoim nawróceniu Sundar Singh jakiś czas przebywał w Subathu – w ośrodku dla trędowatych prowadzonym przez misję prezbiteriańską. Pogłębiał tam swoją znajomość Pisma Świętego i przygotowywał się do chrztu. 2 września 1905 r. dr Fife polecił go pastorowi Redmannowi z towarzystwa misyjnego w Simla, wraz z prośbą o dokonanie chrztu. Świadectwo Sundara i jego świadomość chrześcijaństwa wywarły ogromne wrażenie na pastorze. Sundar Singh został ochrzczony 3 września 1905 r. w kościele parafialnym św. Tomasza w Simla.
Przedtem Sundar Singh złożył wyznanie, iż „jest pewien, że Pan powołał go na świadka i gdyby nawet pastor Redmann nie widział żadnej możliwości, aby go ochrzcić, to w każdym razie zostanie kaznodzieją Jezusa Chrystusa”.
W 33 dni po chrzcie, 6 października 1905 r., Sundar Singh rozpoczął służbę dla Jezusa Chrystusa jako chrześcijański „Sadhu” (tzn. mąż świętobliwy, wędrowny pielgrzym, mnich). Po latach wyznał, iż jest to zasługą matki, że został Sadhu; chrześcijaninem natomiast uczynił go Duch Święty!
2. ŚWIADECTWO I PODRÓŻE
Jedynym celem życia stał się dla niego Chrystus, jedyną pracą — zwiastowanie Ewangelii. Częstokroć bez środków do życia, bez pomocy, o głodzie i chłodzie szedł z miejsca na miejsce, na nowo wcielając w życie ideał Apostołów Jezusa Chrystusa, wraz z wynikającymi z tego faktu konsekwencjami. Życie chrześcijańskie Sadhu rozpoczął w Subathu; stamtąd ruszył „na podbój” Pendżabu, zwiastując Ewangelię w Kasauli, Solon, Dagshai i Simla. Ale niebawem terenem jego pracy misyjnej stał się cały kraj, a po kilku latach rozpoczął podróże misyjne do krajów sąsiednich, w końcu przedsięwziął nawet bardzo dalekie wyprawy do Tybetu (1912—1913), w Himalaje (1913—1916), do Indii Zachodnich (1917), Indii Południowych i Cejlonu (1918), Signapuru, na półwysep Malajski, do Japonii, Chin i do Tybetu (1918—1919), Anglii, Ameryki i Australii (1920), Palestyny, Szwajcarii, Niemiec, Skandynawii i Holandii (1922).
W 1909 r. został powołany na studia w seminarium teologicznym w Lahore. Naukę rozpoczął w grudniu pod kierunkiem profesorów Wigrama i Wooda (studia biblijne, historia Kościoła, apologetyka, historia religii). Ale z ledwością tylko zdołał zmieścić się w rozkładzie zajęć obowiązkowych dla słuchaczy seminarium. Już w lipcu 1910 r. opuścił seminarium po niespełna 8 miesiącach pobytu!… System studiów również sprawiał mu trudności. Bardzo wysoko cenił sobie wykładowców przedmiotów teologicznych, ale miał osobiste podejście do tych spraw. Często mawiał: „Usiądźcie u stóp Mistrza w modlitwie. To jest największe seminarium teologiczne świata. My uczymy się teologii, On sam natomiast jest źródłem teologii. On w parę minut wyjaśnia nam jakąś prawdę, na zgłębienie której potrzeba nam lat całych. Wszystko, czego nauczyłem się, uczyłem się u Jego stóp. Tam w modlitwie znalazłem nie tylko pouczenie, lecz także życie. W czasach obecnych brak w seminariach teologicznych czasu przeznaczonego na osobiste rozmyślanie i skupienie”.
Na przełomie 1910 i 1911 roku pobierał naukę na uniwersytecie w Delhi, następnie udał się z Ewangelią do rejonu Kotgarth. Opis podróży do krajów położonych w Himalajach (Afganistan, Kaszmir, Tybet, Garhwal, Nepal, Sikkim, Bhutan i Assam) zamieścił w książeczce pt. „A Collection of Incidents” (Zbiór wydarzeń). Był to rodzaj dziennika podróży, napisanego w języku urdu, który dedykował metropolicie Indii i Cejlonu, biskupowi Kalkuty, drowi J. J. Lefroy’owi, jako wyraz wdzięczności za to, iż zezwolił mu na prowadzenie pracy ewangelizacyjnej, mimo iż nie skończył odpowiednich studiów.
W czasie pobytu w Anglii (1920), w Oksfordzie miało miejsce następujące wydarzenie. Jeden ze studentów teologii był tak przejęty kazaniem Sundar Singha na temat, iż „religia jest rzeczą serca, a nie głowy”, że udał się do swego rektora i oświadczył, że uważa za całkowicie właściwe to, co Sadhu powiedział o bezużyteczności wiedzy. Postanowił po złożeniu pierwszego egzaminu zostać misjonarzem, gdyż jeżeli Sundar Singh, posiadający tylko fragmentaryczne wykształcenie, zdołał uczynić tak wiele, to jemu także wystarczy w zupełności to, co już umie. Sundar Singh, który przypadkowo był świadkiem tej rozmowy, odparł: „Wcale nie to chciałem powiedzieć. Pastorzy potrzebują wykształcenia. Chciałem tylko podkreślić, że wiedza bez życia jest bezowocna… Nic nie mam przeciwko wiedzy jako takiej. Ja tylko zdecydowanie protestuję przeciw nowoczesnej tendencji (w Kościołach — przyp. aut.) do szczególnego podkreślenia wartości wiedzy. Przykład: Luter namiętnie podkreślał usprawiedliwienie przez wiarę jako protest przeciw nauce Rzymu o wartości dobrych uczynków, ale dobrych uczynków nie odrzucał przecież zupełnie”.
Mimo licznych podróży, które Sadhu przedsiębrał nawet do krajów bardzo odległych, uważał, że jest powołany szczególnie do ewangelicznej służby w Tybecie. Do czasu jego przybycia do Tybetu, pracę misyjną prowadzili tam z pewnymi rezultatami chrześcijanie ze „społeczności hernhuckiej, ale właściwie ośrodki tej pracy skupiały się na przedpolu, w rejonie pogranicznym: Kyelang, Poo i Leh. Rdzenny Tybet zaś był właściwie ściśle odciętym od świata matecznikiem. Drzwi do tego matecznika postanowił własnoręcznie otworzyć Sundar Singh, aby Ewangelia Jezusa Chrystusa dotarła do tego zakątka ziemi.
Już na początku wyprawy Sundar Singh został aresztowany w mieście Rasar, a kiedy przyprowadzono go przed miejscowego zwierzchnika, lamę (duchowny buddyjski w Tybecie), został oskarżony o to, iż bez zezwolenia głosi Ewangelię. Sąd odbył się doraźnie. Jego „wina” była bezsporna. Został skazany na karę śmierci, po czym otoczonego fanatycznym, pełnym nienawiści tłumem poprowadzono na miejsce egzekucji. Stosowano tam dwa zwłaszcza sposoby uśmiercania: na skazańca pozbawionego odzieży wciągano świeżą skórę zwierzęcia i pozostawiano go przywiązanego do pala na działanie promieni słonecznych. Skóra kurcząc się bardzo szybko, powodowała uduszenie. W innym wypadku wrzucano skazańca do wyschłej studni. Dla Sadhu wybrano ten drugi rodzaj egzekucji. Po przyjściu na miejsce stracenia, fanatyczny tłum zdarł z niego ubranie, pochwyciło go wiele rąk i Sundar Singh z wielką gwałtownością został wrzucony do studni śmierci. Studnia musiała być dosyć głęboka, gdyż wskutek upadku Sadhu doznał złamania ręki. Wielu już nieszczęśników musiał tu spotkać podobny los, gdyż Sundar Singh spadł na stos ludzkich kości i zwłok, znajdujących się w stanie rozkładu. Każdy inny rodzaj śmierci wyglądałby mniej strasznie, niż ten… Sadhu był zrozpaczony. Wołał do Boga słowami Jego Syna: „Czemuś mnie opuścił?” Skończył się dzień, przyszła noc, ale nie dana mu była ulga snu. Był spragniony, łaknął, godziny były długie, jak dnie; czuł, że zbliża się jego koniec. Trzeciej nocy, gdy znów wołał do Boga, posłyszał jakiś szelest nad sobą. W górze ktoś otworzył zamknięcie jego strasznego więzienia. Wyraźnie słyszał obracanie się klucza i szczęk żelaznego zamka; potem z góry doszło go wołanie, aby obwiązał się końcem sznura, który został mu spuszczony na dół. Trwało to jakiś czas nim złapał sznur i zacisnął na nim ręce ostatkiem sił. Został wyciągnięty bardzo energicznie z pełnej odoru studni na świeże powietrze. Gdy znalazł się na górze, przykrycie studni zostało opuszczone i zamknięte. Sundar rozejrzał się wokół, ale swojego wybawiciela nigdzie nie dostrzegł; jednocześnie doznał ulgi w cierpieniu — przestało go boleć złamane ramię, a rzeźkie powietrze napełniło go otuchą. Wszystko co czuł wewnętrznie, wzniósł w modlitwie dziękczynnej do Boga za cudowne wybawienie. Wczesnym rankiem wrócił, choć z trudnością, do miasta Rasar i w karawanse- raju (zajeździe) spożył pierwszy od kilku dni posiłek. Pojawienie się jego wywołało popłoch. Do lamy dotarła błyskawicznie wiadomość, że człowiek wrzucony do studni wrócił do miasta i na rynku zwiastuje Ewangelię. Sadhu został ponownie porwany i postawiony przed lamą, któremu opowiedział historię swojego cudownego wyzwolenia. Na to lama uniósł się gniewem i oświadczył, iż to ktoś z jego podwładnych musiał wykraść klucz, aby Sadhu uwolnić ze studni, ale zdziwienie odjęło mu mowę, gdy spostrzegł, że klucz wisi na swoim miejscu przypięty do jego własnego paska.
Wystraszony rozkazał, aby Sundar Singh opuścił natychmiast Rasar i oddalił się tak daleko, jak to tylko jest możliwe, aby jego potężny Bóg nie sprowadził jakiegoś strasznego nieszczęścia na ludność.
Mimo wielu zarzutów ze strony niedowiarków, Sundar Singh dosyć często wspominał to wydarzenie w swoich kazaniach jako świadectwo, że „Bóg ratuje swoje sługi z cierpienia i ze śmierci”.
W styczniu 1920 r. na pokładzie parowca „City of Cairo” wyruszył w podróż do Anglii. Trasa jego podróży po Anglii wiodła przez Manchester, Oksford, Cambridge do Londynu. 18 lutego Sundar Singh miał w Oksfordzie spotkanie z teologami, nauczycielami i studentami teologii, a treścią jego przemówienia był tekst z 2 Tym. 1, 12: „Wiem komum uwierzył…” 26 lutego w audytorium Baliol-College miał wykład o wcieleniu Chrystusa. Na wykład ten przybyło wielu młodych studentów. Przemawiając później w Mansfield-College, wyjaśnił praktyczne znaczenie chrześcijaństwa, przy czym treścią przemówienia był jego ulubiony tekst: „Kto chce życie swoje zachować, straci je, a kto straci życie swoje dla Mnie, znajdzie je” (Mat. 16, 25). Ilustracją zaś do tego tekstu było następujące przeżycie Sadhu:
Podczas jednej z jego wędrówek w górach Tybetu, w czasie uciążliwej burzy śnieżnej, dołączył się doń jakiś Tybetańczyk, twierdząc, iż boi się iść samotnie. Zimno było tak przenikliwe, że obaj podróżni zwątpili już, czy zdołają dotrzeć do jakiejś osady ludzkiej. Słaniając się z wyczerpania, natknęli się nagie na człowieka, który spadł kilka metrów niżej i leżał nieprzytomny. Sadhu zwrócił się z prośbą do swojego towarzysza podróży, aby pomógł mu wydostać poszkodowanego na drogę i odnieść do najbliższej wsi. Tybetańczyk odparł, że byłoby szaleństwem ratować innych, gdy sami nie mają pewności, że zdołają ujść z życiem, i ruszył dalej samotnie. Sundar dotarł do rannego, wyciągnął go na drogę i niosąc rannego na plecach z trudnością powlókł się dalej. Po jakimś czasie spostrzegł swojego dawniejszego towarzysza podróży siedzącego na drodze. Zatrzymał się i zawołał nań, ale odpowiedzi nie otrzymał. Tybetańczyk był już martwy. Zamarzł. Natomiast Sundar Singh z powodu znacznego wysiłku zmęczył się bardzo i spocił, ale to go uratowało. W czasie marszu rozgrzał się ranny, którego dźwigał, i odzyskał przytomność. Obaj w dobrym samopoczuciu dotarli do najbliższej wsi. Byli uratowani.
Podczas pobytu w Cambridge, Sundar Singh odbył trzy spotkania: z seniorami uniwersyteckimi, z grupą teozofów z Green Street oraz ze studentami kolorowymi. To ostatnie odbyło się w Trinity-Hall-College, w pokoju Cejlończyka. Na sposób wschodni uczestnicy — a nie wszyscy z nich byli chrześcijanami — usiedli na podłodze, a Sadhu nauczał ich w najprostszy sposób, używając swoich wspaniałych przypowieści. Oto jedna z nich: „Jak ryba, żyjąc w słonym morzu, sama nie jest słona, tak i chrześcijanin żyje w świecie, sam nie będąc świecki”.
Sadhu Sundar Singh należał do Kościoła anglikańskiego, w tym Kościele był ochrzczony i konfirmowany, niemniej jednak chętnie przyjmował zaproszenia z innych społeczności i chętnie wszędzie usługiwał. Uważał, iż swą służbę pełni wobec całego Kościoła Chrystusowego, bez względu na wszelkie istniejące podziały i różnice. W 1918 r. podczas ewangelizacji na południu Indii i na Cejlonie, Sundar Singh wyraził się następująco: „Chrześcijanie powinni stanąć ponad przegrodami sekt i wyznań i być gotowymi na przyjęcie Ducha Pańskiego w każdej formie, w której może On być przyjęty jako prawdziwy”.
Uważał, że jest specjalnie posłany po to, aby głosić Ewangelię. Z tego powodu konsekwentnie — do końca życia — postępując, odmawiał usługiwania przy chrztach i przy Wieczerzy Pańskiej, co niejednokrotnie było przedmiotem uwag ze strony otoczenia. Bardzo podobnie miała się rzecz z uzdrowieniami przez wkładanie rąk; czynił to niezwykle rzadko, a i to raczej w pierwszym okresie swojej służby; później zaprzestał w ogóle wkładania rąk na chorych, uważając, że prowadzi to najczęściej do niezdrowej sensacji, która jest jedną z najgorszych przeszkód w zwiastowaniu Słowa Bożego, On sam czuł się natomiast posłany, aby „Ewangelię opowiadać”.
Wszystkich, których pozyskał dla Jezusa Chrystusa, kierował następnie do placówek i stacji misyjnych, w których konwertyci zostawali wprowadzani głębiej w prawdy wiary oraz otrzymywali minimum znajomości Biblii, a często przy tej okazji zdobywali umiejętność czytania i pisania. Sundar Singh miał dlatego przyjaciół we wszystkich zgoła społecznościach kościelnych, nie wykluczając pastorów, misjonarzy i pracowników towarzystw misyjnych, z wyjątkiem jedynie Kościoła rzymskokatolickiego.
Sundar Singh nie gardził nigdy możliwością rozmów lub kontaktów z wybitnymi ludźmi; i tak w czasie podróży po Europie był gościem dworów królewskich Szwecji i Holandii, w Anglii złożył wizytę ówczesnemu arcybiskupowi Canterbury, drowi R. Dawidsonowi, od którego otrzymał błogosławieństwo, we Francji odwiedził słynnego filozofa Bergsona, w Szwecji gościł u arcybiskupa Söderbloma; w czasie podróży na południe Indii w Bolpur, w Bengalu, odwiedził wielkiego indyjskiego poetę i pisarza, Rabindranatha Tagore, u którego spędził kilka dni. W domku poety znalazł miejsce i czas na medytację i modlitwę; łączyła go też osobista znajomość z Mahatmą Ghandim.
Sadhu czuł się dobrze w obcowaniu z przyrodą. W tym sensie można porównać go do proroków starotestamentowych lub autorów psalmów, którzy moc, majestat i dobroć Boga poznawali w dziełach i zjawiskach przyrody. Ale obca była Sadhu wszelka myśl panteistyczna, tzn. utożsamiająca Boga z przyrodą. Sundar Singh odróżniał Boga od Jego dzieła, którym jest przyroda. Wyraził się na ten temat następująco: „Jasnowidze hindu oraz twórcy pieśni weddyjskich zagubili Boga w naturze, podczas gdy mistycy chrześcijańscy odnajdują Go w niej”.
Jego sposób życia, upodobniający go tak bardzo do uczniów i Apostołów Jezusa Chrystusa, sprawił, iż ludzie darzyli go ogromnym zaufaniem i czcią. Sadhu Sundar Singh stanowił niedościgły wzór chrześcijanina zwłaszcza dla młodych chrześcijan, zarówno chłopców jak i dziewcząt, dla misjonarzy i studentów teologii.
Podczas jego pobytu w Japonii w Osaka, miało miejsce następujące zdarzenie. Sadhu przechodził przez dziedziniec szkoły dla dziewcząt; na jego widok jedna z wychowanek wpadła z wielkim impetem do pokoju kierowniczki, wołając: „Pani kierowniczko! Jezus przyszedł, Jezus przyszedł!”
Po powrocie z Japonii zatrzymał się w Madrycie, gdzie 9 maja 1919 roku wygłosił przemówienie, którego treścią był tekst: „I będziecie mi uczniami aż do ostatniego kraju ziemi” (Dz. Ap. 1, 8). Oto fragmenty tego przemówienia: „Wszyscy chrześcijanie mają wspaniały obowiązek składania świadectwa o Chrystusie, i to nie tylko słowami, lecz swoim całym życiem i postępowaniem”.!…)
„Doświadczenie chrześcijanina ma wysoką cenę. Ciągle przypominam sobie dzień 7 czerwca 1914 r., kiedy to dostałem się do więzienia w Nepalu, z kajdanami na rękach i na nogach. Nie cierpiałem, lecz miałem zupełną radość i przedsmak nieba. Człowiek czuje się uczczony, gdy może nieść krzyż podobnie jak nasz Pan, i aniołowie zazdroszczą nam tej możliwości. Ale jesteśmy zbyt leniwi, aby te cudowne sposobności wykorzystywać i w ten sposób móc składać czyste świadectwo”.!…)
„W drodze powrotnej z Japonii, gdy byliśmy na pełnym morzu, zauważyłem czarne chmury, które wystąpiły z morza pod wpływem słońca. Chmury te, ciemne, groźne i majestatycznie spiętrzone przetaczały się po horyzoncie. Miałem świadomość, iż zawierają one czystą, orzeźwiającą, zdatną do picia wodę, ponieważ zostały oczyszczone od morskiej soli. Tak i obłoki naszego życia modlitewnego, pozbawione słonego smaku, spadają w postaci słodkiej wody na pola, wypełniają strumienie i jeziora i stają się błogosławieństwem dla człowieka i zwierzęcia”.
Na zakończenie powiedział: „Oto idę w góry i do Tybetu, nie jestem pewien, czy uda mi się stamtąd powrócić, ponieważ niebezpieczeństwa, które czekają mnie w tej podróży i między ludźmi, są poważne. Ale gdybym nie zobaczył was na tym świecie więcej, mam nadzieję, że znajdę was w niebie, kiedy objawi się nowe życie w nowych okolicznościach”.
Mimo wielu niebezpieczeństw Sundar Singh z tej podróży jeszcze powrócił. Droga jego wiodła przez Hirath (130 mil od Kotgarth) do Yangpa w Tybecie. 15 lipca 1919 r. dotarł do pasma Hangu-La, które leży na wysokości prawie 6 tys. metrów.
Tybetańczycy są bardzo religijni, lecz niesłychanie przy tym fanatyczni.
W wielu miejscowościach jest zwyczaj, że najstarszy syn zajmuje się gospodarstwem, a wszyscy pozostali w domu mężczyźni stają się lamami, tj. duchownymi. Wielu ludzi wypisuje na skrawkach papieru lub skóry pobożną magiczną sentencję: „Om mani padme hum” i zawiesza następnie w ten sposób, że zwitek ciągle porusza się pod wpływem wiatru. Inni zawieszają papierki na kołach młyńskich, wycinają słowa w kamieniu lub na ścianach domostw. W ten sposób spodziewają się otrzymać odpuszczenie grzechów. Powszechnie znane są w użyciu tzw. młynki modlitewne, tj. karteczki z modlitwą umieszczone na ruchomym walcu, który wprawia się w ruch przy pomocy korbki. Intencją modlącego się przy pomocy młynka jest to, aby karteczka, zawierająca sakramentalne słowa, miała możliwie największą liczbę obrotów, które mają być równoznaczne z odmówieniem modlitwy. Religią panującą jest buddyzm, który dotarł do Tybetu w 629 r. po Chr. w czasach króla Shang Taing Suganpo; mnich Padmadambhava jest założycielem lamaizmu, tj. buddyzmu zreformowanego, tybetańskiego. Pierwszy klasztor lamaistyczny został założony w 749 roku w Lhassie.
W najcięższych warunkach atmosferycznych, bez posiłku, na zupełnych bezdrożach, Sundar Singh narażony był na tysiące niebezpieczeństw. Wpław musiał na przykład przebywać rozszalałe potoki górskie, nie mając nigdy pewności, czy kolejna niespodziewana kąpiel – nie będzie ostatnią. Wszędzie, gdzie dotarł, zwiastował Ewangelię — odpuszczenie grzechów w imieniu Jezusa Chrystusa. Chrześcijan spotkał tylko w rejonie pogranicznym.
Po powrocie z Tybetu przebywał krótko w Pendżabie, głosząc Słowo Boże. 10 października 1919 r. przybył do Ludhiana, a następnie do rodzinnego Rampur. Wracał do Rampur z cichą nadzieją, że może tym razem Bóg otworzy serce jego podeszłego w latach ojca. I jakaż radość zapanowała w sercu Sundar Singha, gdy z ust ojca usłyszał wyznanie, iż pragnie zostać chrześcijaninem. Ojciec Sundara, Sher Singh, powiedział wówczas: „Ty otworzyłeś moje duchowe oczy i ty musisz mnie ochrzcić”. Ale i tym razem Sindar Singh odmówił, gdyż zawsze twierdził, że jego zadaniem jest zwiastować Ewangelię, a nie chrzcić. Odpowiedział: „Nie mogą cię chrzcić, jeśli odmówiłem tego setkom innych”. Sher Singh odszedł do Pana bez chrztu.
3. WYPOWIEDZI I WYWIADY PRASOWE
W czasie swoich podróży Sundar Singh udzielał wiele wywiadów. Oto jedna z jego wypowiedzi, zamieszczona w dzienniku nowojorskim z lipca 1920 r.: „Wierzę bez zastrzeżeń, że moc Chrystusa jest dzisiaj taka sama, jak i w czasie Jego życia na ziemi. Wierzę w uzdrawianie i „czynienie cudów” — jak to określają chętnie dzisiejsi ludzie. Wierzę nie tylko po to, aby wierzyć, ale opieram się na praktycznym doświadczeniu. Wkładanie rąk nie jest konieczne, ponieważ opiera się ono po części na magnetyzmie, a po części na oddziaływaniu osobistym. Do uzdrowienia potrzeba tylko modlitwy… Czas cudu istnieje zawsze. Chrystus może działać przez ludzi, którzy należą do Niego. Biada mi, gdybym jako chrześcijanin uważał cuda za fikcje, historyjki i bajki. Dzisiaj wiem, że wszystkie rzeczy są możliwe. Wierzyłem kiedyś, że one (tj. cuda — przyp. aut.) są przeciwne „prawom przyrody”. Ale cóż wiemy o „prawach przyrody”? Przez wspólną modlitwę moją i chorych przeżyłem uzdrowienia chorób, które były uznane za niemożliwe do wyleczenia”. W tym wywiadzie Sundar Singh dodał: „Sekty — to rzecz zbyteczna i obca. Jest tylko jeden Bóg. Dlaczegóż więc istnieje tyle wyznań? Pokój i radość przychodzi przez poznanie Chrystusa. Skądże więc ten brak jedności?… Ale taki jest już świat. Jeśli wszystkie odłamy złączą się w jedno, przestanie istnieć „świat”. Wtedy będzie niebo”.
Na konferencji dla studentów w Silver Bay, nad jeziorem George’a, w lipcu 1920 r. wygłosił kazanie oparte na przypowieści Jezusa Chrystusa o „mądrych i głupich pannach”. W szczególny sposób podkreślił niebezpieczeństwo przebywania w bliskości królestwa Bożego, a mimo to pozostawania poza nim. Oto jego słowa: „Myśliwego zaatakował tygrys; pomimo to myśliwy nie przeląkł się, ponieważ był w pobliżu chaty, do której posiadał klucz. Ale kiedy dobiegł do chaty, stwierdził, że nie ma przy sobie klucza i mimo że od miejsca ratunku oddzielały go tylko drzwi, zginął”. Podczas rozmowy w małej grupie uzupełnił swą przypowieść stwierdzając, że większość amerykańskich chrześcijan, pełna dobrych uczynków, podobna jest do myśliwego, który był prawie uratowany, ale mimo to zginął.
W pewnym artykule Sundar Singh w sposób krytyczny i poważny jednocześnie wypowiedział się na temat wizji i ekstaz. Sadhu, podobnie jak wielu wielkich mistyków, miał ekstatyczne wizje, które dla niego samego były źródłem posilenia, lecz dla wielu chrześcijan okazały się szkodliwe. Podobnie jak Apostoł Paweł, był zachwycony aż „do trzeciego nieba”, gdzie słyszał rzeczy, o których świat nic nie wie. Niektóre z tych objawień powierzył swoim przyjaciołom. W ten sposób kanonik Streeter i biskup Appasamy na podstawie jego przeżyć napisali książkę „Sadhu”.
Oto inny z wywiadów dla prasy amerykańskiej z 10 lipca 1920 r.: „Kiedy rozszyfrujemy motto wybite na amerykańskim dolarze: „In God we trust” (Ufamy Bogu), można by pomyśleć, że Amerykanie są bardzo religijnymi ludźmi, ale czy nie powinno tam raczej być napisane: „In the Dolar we trust”? (Ufamy dolarowi). Amerykanie szukają wszechmocnego dolara, a nie wszechmogącego Boga.
Ja nie jestem po to, aby Amerykę chrystianizować. Ja składam tylko świadectwo o tym, co mi Chrystus uczynił. Ameryka jest już przecież chrześcijańska. Lecz mimo że jest tu wielu prawdziwych chrześcijan, większość ludzi żyje bez religii. Tutaj, gdzie jest tak łatwo być wyznawcą religii, gdzie ona jest rozpowszechniona i gdzie nikt nie cierpi prześladowania z tego powodu, iż jest chrześcijaninem, życie tutaj powinno być szczęśliwe przez wiarę. A zamiast tego, jest tu gonitwa za pieniądzem, wygodą i przyjemnością, a o religii mało się myśli. W Indiach chrześcijanie cierpią ciężkie prześladowanie, ale szczęście znajdują właśnie w nowej religii. A ponieważ w tym kraju wiarę zdobywa się z łatwością, Amerykanie nie cenią sobie zbytnio pociechy wypływającej z religii. Struś potrafił kiedyś fruwać, ale ponieważ przestał używać skrzydeł, stracił zdolność fruwania. Dla tutejszych ludzi wiara ojców stała się bezwartościowa, dlatego ją utracili”.
A oto inne wypowiedzi Sadhu, skierowane do amerykańskich chrześcijan przed bez mała półwieczem, które mają jednakże wartość powszechnie obowiązującą:
„Społeczność z Bogiem — to innymi słowy Bóg w nas, a my w Bogu. Jednak przez to nasza indywidualność nie ulega zniweczeniu. Jeśli włożyć żelazo do ognia, wnet zacznie się żarzyć. Lecz żelazo nie staje się przez to ogniem ani ogień żelazem”.
„Pracownik Chrystusowy musi być podobny do soli, która nim będzie użyta, ulec musi skruszeniu; moc powoływania leży bowiem w ofiarowaniu samego siebie”.
„Żyjemy w grzesznym świecie, ale jeśli mamy Chrystusa w sercach, nie będziemy zabrudzeni grzechem, podobnie jak ryba, która żyje w słonej wodzie, lecz sama nie jest słona”.
Sundar Singh we właściwy sobie sposób zabierał głos w różnych sprawach, często też wypowiadał się w sprawach kościelnych. Skrytykował kiedyś wypowiedź młodych chrześcijan Hindusów, którzy twierdzili, że w Indiach nie potrzeba misjonarzy z chrześcijańskich krajów Europy czy Ameryki. Sadhu twierdził, iż misjonarze, którzy przyjeżdżają do Indii, aby głosić Ewangelię, utrzymują przy życiu swoje Kościoły w swoich krajach i gdyby z Zachodu przestali przybywać misjonarze, wkrótce te Kościoły zmartwiałyby na wzór Morza Martwego. Misja jest życiem Kościoła.
Na podstawie własnych doświadczeń Sadhu twierdził, że żaden z krajów ani narodów świata nie jest naprawdę chrześcijański. Chrześcijanami są tylko poszczególni ludzie; ci, którzy pozostają w łączności z Chrystusem.
Szerokość serca Sundar Singha, odwaga i ponadkonfesyjne myślenie, poważne traktowanie wszystkich chrześcijan bez względu na ich przynależność kościelną, zjednały mu wielu przyjaciół na całym świecie.
Jest rzeczą bez precedensu, iż na zgromadzeniu w Zborze kongregacjo- nalistycznym w Melbourne (Australia), przewodniczył biskup Kościoła anglikańskiego i wypowiedział następujące zdanie: „Sadhu Sundar Singh — ja nie wiem, czy Pan zrobił cokolwiek dla zjednoczenia kościołów indyjskich, ale w każdym razie zaczął Pan to robić w Australii”.
Sundar Singh był mężem modlitwy. Ale nigdy nie siadał do modlitwy na otwartej przestrzeni, tak że można by go widzieć, iż się modli. Wchodził do pokoju, zamykał drzwi i modlił się do swojego Ojca w ukryciu. Drzwi jego pokoju często były zamknięte całymi godzinami. Dziennie spędzał 4 do 5 godzin w modlitwie. Siadał ze skrzyżowanymi nogami a ręce składał w geście uwielbienia. Siadał zupełnie nieruchomo, żaden z jego mięśni nie drgnął nawet. Miał doskonałą kontrolę nad swoim ciałem. „Gdy z tego stanu pogrążenia się w modlitwie powracał do czynnego życia, miał twarz rozjaśnioną uśmiechem, ale jednocześnie budził we mnie uczucie bojaźni — powiada Mr Vincent David; bałem się zbliżyć do niego lub poufale rozmawiać”.
Jedno z seminariów teologicznych w Ameryce zwróciło się kiedyś z zapytaniem do Sadhu; pytanie było następujące: „Jeśli wszystko dzieje się według woli Bożej, jakiż sens posiada przynoszenie Bogu jakiejś rzeczy? Czy modlimy się, czy też nie, i tak będzie to, co ma być…” Odpowiedź Sadhu była następująca: „Dzień w dzień obserwowałem przez okno drzewo, na którym było gniazdko ptasie z jajeczkiem. Jajka zawierają wewnątrz płyn, ale kiedy samiczka cierpliwie siedzi na jajku, zawartość jajka upodabnia się do matki. W podobny sposób Duch Święty przemienia naszą wolę, aż zjednoczy się ona z wolą Boga. Bóg nie zmienia się dzięki naszej modlitwie, to my się zmieniamy”.
4. EKSTAZY I WIZJE
W ostatnich latach życia Sundar Singha stany ekstazy powtarzały się bardzo często, niekiedy do dziesięciu razy w ciągu miesiąca. Sadhu wypowiedział się kiedyś na ten temat i podajemy część jego wypowiedzi: „Nigdy nie usiłuję wejść w stan ekstazy a i innym radzę, aby tego nie próbowali robić. Ekstaza jest darem, który otrzymuje się, ale którego nie powinno się szukać. Jeśli komu zostanie ofiarowana, jest bardzo kosztowną perłą. Przez 14 lat mojego życia jako Sadhu, często bywało, że cierpiałem głód, pragnienie i prześladowanie. I gdybym nie miał okresów ekstazy, mógłbym popaść w pokuszenie, żeby ten styl życia chcieć odmienić. Nie oddałbym ich za nic w świecie”.
„Punktem centralnym jest zawsze Chrystus i Jego tron, postać nie do opowiedzenia i nie do opisania. Oblicze Jego, które w stanie ekstazy oglądam duchowymi oczami, podobne jest do tego, które w czasie mojego nawrócenia oglądałem oczami fizycznymi. Jezus nosi ślady, z których płynie krew. Ale rany te nie przerażają, są lśniące i piękne. On ma brodę, a długie włosy głowy świecą złociście. Oblicze Jego jest jak słońce, ale nie poraża mnie: jest piękne, zawsze miłe, widnieje na nim pełen miłości, wspaniały uśmiech. W żadnym wypadku Chrystus nie poraża strachem. Wokół tronu Chrystusa są rzesze duchowych istot, które rozprzestrzeniają się aż w nieskończoną dal. Jedni z nich to święci, inni — to aniołowie, ale odróżnić ich nie można… Wyglądają jak młodsi bracia Chrystusa”.
W swoich wizjach, które miał w stanach ekstazy, najczęściej widział zmartwychwstanie, sąd, niebo i piekło…
„Ekstaza jest stanem świadomości, to nie sen. Myślę w nim ciągle. Normalnie zdarza się, że bieg moich myśli ulegnie zamąceniu, ale nie w stanie ekstazy. Często jakaś myśl trwa w mojej pamięci przez minutę i prędko ustępuje miejsca innej, podczas gdy w ekstazie jestem zdolny do zastanawiania się dłuższy czas nad jakąś rzeczą. Mam wrażenie, że jest tak dlatego, iż zdolności duchowe w tym stanie nie ulegają już wpływom mózgu”.
„Kiedy przeżywam je (tj. ekstazy — przyp. aut.) w stanie fizycznego zmęczenia lub wyczerpania, lub — jak się to częściej zdarza, z powodu zwątpienia wywołanego pożałowania godnym stanem słuchaczy mojego zwiastowania — bywa tak, że czuję się doskonale posilony i jakby nowo narodzony. To jest jeden z powodów, które poświadczają mi, że to nie są zwykłe transy. Kiedy ćwiczyłem doktrynę Yoga, nie doznawałem nigdy trwałego odprężenia, mimo, iż trans sprawia chwilową przyjemną ulgę. Różnica między stanem ekstazy a praktykami Yoga, którą uprawiałem przed moim nawróceniem się na chrześcijaństwo, polega na tym mianowicie, że w stanie ekstazy odczuwamy przenikanie stanu pełnego spokoju i radości, czyli to co zawsze poprzednio pragnąłem posiadać. Natomiast w czasie ćwiczeń Yoga odbierałem następujące wrażenia —• gdy przed wejściem w trans czułem się smutny, próbowałem płakać i w transie, a gdy byłem wesół przed transem, śmiałem się i w transie. Po ekstazie zaś czułem się zawsze posilony i odświeżony, jakby nowonarodzony, co w systemie Yoga nie zdarzało się”.
Sadhu wypowiedział się również na temat różnicy między wizją a spirytyzmem. „Można sądzić, że wizje są tylko jedną z form spirytyzmu; chcę podkreślić, iż istnieje między tymi sprawami zasadnicza różnica. Spirytyzm opiera się na poselstwach i znakach, pochodzących od ducha ciemności, ale są one (to znaczy poselstwo — przyp. aut.) w większości tak fragmentaryczne i mało zrozumiałe — jeśli nie zgoła błędne, że w rezultacie zwolenników odprowadzają od prawdy, zamiast przyprowadzić do niej. Z drugiej zaś strony w wizjach moich widzę jasno i wyraźnie każdy szczegół wspaniałości duchowego świata i doświadczam podniosłej i rzeczywistej społeczności ze świętymi pośród niewypowiedzanie jasnego i pięknego otoczenia duchowego świata, który stał się widzialny. Od tych aniołów i świętych otrzymałem nie jakieś niewyraźne, fragmentaryczne lub łudzące poselstwa o rzeczach zakrytych (niewidzialnych), lecz jasne, rozsądne wyjaśnienia wielu zagadek, które niepokoiły mnie!”
Jeszcze inna z wypowiedzi na temat wizji, zanotowana podczas podróży Sadhu po Szwajcarii. „To nie jest konieczne, aby każdy widział Chrystusa tymi swoimi oczami. Chrystus objawia się nam z powodu naszych potrzeb. Nie wszyscy mają te same trudności. Dla wszystkich zaś to jest ważne: Chrystus chce objawić się w naszych duszach. Jezusowi nie chodzi o to, aby sycić nasze oczy, ale chce nasycić nasze dusze. Dlatego powtarzam ciągle na nowo, że On objawi się naszym duszom przez modlitwę…”
5. KONIEC DROGI
Po powrocie ze swojej podróży do Europy, Sadhu do końca życia nie przedsiębrał nowych podróży za granicę, z wyjątkiem oczywiście pracy w Tybecie. W latach 1922—25 przebywał w Sabathu. Zawsze bardzo interesował się przyrodą; był bardzo wytrwałym obserwatorem życia ptaków i zwierząt. Po powrocie z Europy jego zainteresowania przyrodnicze wzmogły się jeszcze bardziej. Z sumy, którą mu ojciec Sher Singh przekazał w testamencie, zakupił wiele książek, między innymi poważne prace z zakresu przyrodoznawstwa. Całą zaś odziedziczoną sumę przeznaczył dla misjonarzy i ewangelistów. Część poświęcił specjalnie dla misjonarzy pragnących poświęcić się pracy w Tybecie. W ten sposób powstała fundacja jego imienia. Datą założenia fundacji jest rok 1925; w tymże roku, mianowicie 30 listopada, Sundar Singh sporządził swój testament. Wykonawcami testamentu zostali pastor T. E. Riddle, prezbiteriański misjonarz z Nowej Zelandii, pastor Chandu Lal z Simla i sekretarz generalny Indyjskiego Towarzystwa Misyjnego w Madrasie. Sześciopunktowy regulamin przewidywał stypendium na pokrycie kosztów wykształcenia i utrzymania dla młodego ewangelisty w Tybecie, nagrody w postaci Biblii dla chłopców poniżej 16 lat za postępy w znajomości Nowego Testamentu, nagrody dla misjonarzy za postępy w znajomości całej Biblii, 5-letnie stypendia dla chłopców w wieku ok. 12 lat, stypendia dla ewangelistów w celu umożliwienia studiów w jednym ze znanych seminariów. Według relacji z 5 listopąda 1949 r., a więc w 40 lat po założeniu fundacji, suma posiada- danych pieniędzy osiągnęła wysokość 70 tys. rupii. W ostatnich latach życia Sundar Singh podupadł na zdrowiu, cierpiał na serce, nadwerężył sobie płuca; przeszedł bardzo dotkliwą operację oczu i do końca życia musiał ochraniać wzrok, nosił w tym celu ciemne okulary. Męczył się coraz częściej i mógł przedsiębrać tylko krótkie, jedno- a najwyżej trzydniowe podróże. Włosy i broda pokryły się siwizną. Wiele pisał w tym czasie, prowadził poza tym ogromną korespondencję, odpisując na listy z całego świata. Bezczynnie nie potrafił siedzieć. Wiele czasu poświęcał, jak zawsze, modlitwie i medytacjom. W tym czasie powstało kilka książeczek na temat wizji duchowego świata.
W 1929 r. wyruszył ponownie do Tybetu. 3 września G. H. Watson, kierownik stacji dla trędowatych w Subathu wystosował do wszystkich przyjaciół Sadhu pismo w związku z 40 rocznicą jego urodzin. W piśmie tym donosi o swoim ostatnim spotkaniu z Sundar Singhiem w dniu 18 kwietnia 1929 r., podaje opis jego podróży oraz dalsze plany Sadhu, który postanowił ruszyć w kolejną podróż do Tybetu wraz z karawaną kupców tybetańskich. Z podróży tej Sundar Singh nie wrócił więcej. Jego przyjaciele, dr Taylor razem z pastorem Riddle, udali się na jego poszukiwanie, ale po 28 dniach ciężkiej podróży powrócili z niczym. Osiągnęli wysokość 6 tys. metrów w rejonie pogranicza z Tybetem, ale nie trafili nawet na ślad Sundar Singha. Mógł zginąć z ręki rozbójników, być może padł ofiarą dzikich zwierząt, może zmarł z wycieńczenia, głodu i pragnienia, może zachorował nagle na serce, mógł umrzeć z powodu epidemii lub przepaść w górach! Może spotkała go śmierć męczeńska z ręki krajowców w tym jednym z najciemniejszych krajów świata. Wszystko, co powiedzielibyśmy na ten temat, pozostanie tylko w sferze przypuszczeń. Śmierć tego wielkiego świadka Jezusa Chrystusa jest okryta tajemnicą.
MIECZYSŁAW KWIECIEŃ