“Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata; gdyby z tego świata było Królestwo moje, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Żydom; bo właśnie Królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36).
Na zgromadzeniach ewangelizacyjnych prowadzonych w Afryce przez Reinharda Bonnke’go, ewangelistę zielonoświątkowego z Niemiec, od lat gromadzą się wielkie tłumy. Ostatnio zaś, jak się dowiadujemy, każde zgromadzenie ewangelizacyjne na polach afrykańskich, gdzie ewangelista głosi Słowo Boże, jest liczniejsze od największego zebrania, jakie na tym kontynencie kiedykolwiek miało miejsce z udziałem rzymskokatolickiego papieża. Bywa on, Reinhard Bonnke, przyjmowany tam przez prezydentów, rządy i innych dygnitarzy poszczególnych państw. Ewangelista jest tam przedstawicielem drugiego co do liczby wiernych – jak podają ostatnie dane statystyczne – wyznania chrześcijańskiego na świecie. Albowiem na początku lat dziewięćdziesiątych liczba wyznawców ruchu zielonoświątkowego przekroczyła liczbę wiernych światowego prawosławia, które właśnie do końca lat osiemdziesiątych zajmowało drugie miejsce, po rzymskokatolikach. Należy przy tym wspomnieć, że taki dar ludzkiej obecności jest udziałem ewangelisty tylko w Afryce. Nigdzie indziej. Podobnie jak było kiedyś z Tommy Hicksem w Argentynie za czasów Juana Perona. Oczywiście podczas kampanii ewangelizacyjnych Bonnke’go policyjna służba ruchu działa bez zarzutu, pracuje również kościelna służba porządkowa. Nie ma natomiast zarówno umundurowanej policji, jaki i tajnych służb, które by specjalnie go ochraniały.
Bywali w naszym kraju zwierzchnicy wielkich Kościołów protestanckich, np. arcybiskup Szwecji czy arcybiskup Finlandii, i spotykali się z kim tylko chcieli w ogóle bez żadnej policyjnej ochrony. Nikt poza skromną asystą kościelną, jeśli taka w ogóle była, ich nie pilnował. Ulice, którymi przejeżdżali lub przy których mieli spotkania nie były zamykane. Podobnie było, gdy gościem Polskiej Rady Ekumenicznej był sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów – zrzeszającej prawie całe prawosławie i prawie cały nieewangelikalny protestantyzm.
Nie tak dawno też odwiedził nasz kraj wielki patriarcha ekumeniczny z Konstantynopola, Bartłomiej I, duchowy przywódca całego prawosławia. Podróżował spokojnie po kraju, z niewielką asystą kościelną, nie strzeżony przez naszych stróżów porządku publicznego. Gdy przybył, na przykład, do Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, to ulica Miodowa w Warszawie nie była wcale z tego tytułu zamknięta, a w sali wykładowej – dokąd wchodziło się bez specjalnych przepustek – każdy, kto chciał, mógł z nim bez przeszkód porozmawiać. Samochody zarówno obce, jak i uczestników spotkania stały na ulicy tuż obok ośrodka ewangelickiego, gdzie mieści się siedziba uczelni.
A teraz moje pytania, o których wzmianka w tytule. Dlaczego sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej, gdy przybył do naszego kraju tegoroczny gość, Jan Paweł II, dla którego także z naszej strony można mieć, jako do człowieka i chrześcijanina, a przede wszystkim jako do Rodaka, wiele sympatii, choć nie ma naszej zgody na niektóre elementy jego nauczania, na jego mariologię i mariolatrię oraz na naukę rzymskokatolicką o jego urzędzie. Dlaczego już na kilka dni przed przyjazdem do Warszawy, gdzie indziej chyba też tak było, na niektórych ulicach nie można było parkować? Dlaczego na kilka godzin, czasem nawet cztery, przed jego przejazdem nie tylko ulica przejazdu, ale i wszystkie przecznice były niedostępne dla ruchu samochodowego? Dlaczego tyle policji, dlaczego tyle służb specjalnych czy funkcjonariuszy z oddziałów ochrony rządu? Dlaczego, na przykład, Andrzej Osęka, felietonista od sztuki, którego okna wcale nie wychodzą na ulicę, którą miał przejeżdżać papież był pytany, czy będzie wówczas w domu tylko sam, czy też będą także goście i czy będzie się otwierać okna (patrz: “Gazeta Wyborcza”)? Dlaczego gość musiał jeździć pojazdem oszklonym kuloodpornie? Nie biorę, oczywiście, pod uwagę kościelnej służby porządkowej, która w takich przypadkach zawsze jest konieczna, czy kościelnych “zetempowców” (“zetempowców w sutannach dyktujących tłumom wiwaty” – ks. prof. M. Czajkowski, “Tygodnik Powszechny”). Dlaczego nie każdy, kto chciał, mógł z nim swobodnie porozmawiać, nawet w Sejmie?
Są to moje szczere pytania, przy tym – jako starego ekumenisty – pytania życzliwe. Są to też pytania wielu naszych czytelników.
Jaka może być odpowiedź na te pytania? Obok ewentualnie innych możliwych odpowiedzi, wydaje się, że najważniejszej należy szukać w przytoczonym na wstępie słowie biblijnym. Jezus nie był strzeżony, gdyż – jak mówi – jego Królestwo nie było z tego świata. Nasz Rodak zaś obok pełnienia wysokiego urzędu kościelnego i sprawowania ważnej służby chrześcijańskiej, jest również zwierzchnością “królestwa z tego świata”. Jest mężem stanu. Jest głową państwa. Albowiem Watykan, to także państwo o wywalczonym uznaniu międzynarodowym. Ma swój rząd, swoich ministrów, swoich ambasadorów, choć to wszystko inaczej się nazywa. Nie ma tylko dywizji, o które kiedyś dopytywał się ktoś niesławnej pamięci.
Patriarcha ekumeniczny z Konstantynopola, biskupi ewangeliccy, arcybiskup anglikański, ewangelista Reinhard Bonnke, nie reprezentują ziemskich państw, “królestw z tego świata”, i dlatego “noszący miecz” nie są zobowiązani ich ochroną się interesować.
© Edward Czajko
użyte za zgodą autora