Z reguły nawet nie zdajemy sobie sprawy, my, ewangeliczni chrześcijanie, że w naszych rozmowach posługujemy się często językiem hermetycznym, niezrozumiałym dla zwykłych ludzi nieobeznanych z wyrażeniami biblijnymi. Jest to dla nich język jakiejś zamkniętej grupy. Nic więc dziwnego, że nieraz nas nie rozumieją, a wtedy do różnych innych barier utrudniających przyjęcie przesłania ewangelii nieświadomie dołączamy jeszcze jedną: chrześcijański żargon. Oto wyznania jednego z ewangelizowanych grzeszników.
– Czy zdarzyło się już kiedyś, że Bóg zainterweniował w twoje życie? – Zaskoczył mnie tym pytaniem jakiś chłopak o wesołych oczach, kiedy czekałem na autobus. Następnie wręczył mi broszurkę z rysunkiem piekła na pierwszej stronie.
– Oczywiście – odpowiedziałem. – Miałem wtedy dziewięć lat i pływałem sobie przy plaży. Nagle silny prąd zaczął znosić mnie w stronę morza. Dzięki Bogu mój wujek usłyszał moje wołanie o pomoc i …
– Nie o to chodzi – przerwał mi pytający. – Wykupiony! Czy zostałeś już wykupiony? No wiesz, nowo narodzony… obmyty krwią Baranka?
– O czym ty u licha mówisz? – spytałem zbity z tropu.
– Czy zostałeś już przekonany o swojej winie?
– Nie, oczywiście, że nie – odparłem. – Nie było takiej potrzeby, nie popadłem w konflikt z prawem.
Wtedy popatrzył na mnie fachowo i stwierdził:
– Myślę, że potrzebujesz uwolnienia.
– Uwolnienia? Przecież jestem wolny. Mogę wsiąść do autobusu i pojechać do domu, a tymczasem stoję tu i rozmawiam z tobą.
Spojrzał na mnie, jakbym mówił innym językiem.
– Może spotkalibyśmy się przy kawie? – zaproponował – Pracuję niedaleko stąd.
– Dobrze, to niezły pomysł.
Tak czy inaczej wyglądał niegroźnie. Muszę jednak przyznać, że był nieco dziwny i nie mogłem go zrozumieć.
Kilka dni później spotkałem się z Jurkiem na kawie. Trochę się spóźnił, ale mi wyjaśnił, że miał swój „cichy czas”.
– Cichy czas? – zapytałem – Co masz na myśli?
– Codziennie o tej porze mam cichy czas w swojej komorze modlitewnej – odpowiedział.
Zamurowało mnie.
– Macie w pracy jakieś komory?
– Nie – odpowiedział – w samochodzie.
– Co, komora w samochodzie?!
Natychmiast zmienił temat. Podobnie jak po pierwszym spotkaniu byłem całkowicie zbity z tropu.
– Ten Jurek to dziwny facet – pomyślałem.
Kiedy się rozstawaliśmy, Jerzy dał mi broszurkę, która wyjaśniała, jak zacząć życie dla Boga dzięki Jezusowi Chrystusowi. Przeczytałem ją, zrozumiałem i byłem pewny, że właśnie tego potrzebuję. Jeszcze tego samego wieczora powierzyłem swoje życie Jezusowi, czyli „narodziłem się na nowo”, jak określała to broszurka. Dwa dni później opowiedziałem o tym Jurkowi. Był wniebowzięty.
Po tygodniu spotkaliśmy się znowu i Jurek usilnie nalegał, żebym poszukał sobie „zdrowej społeczności”. Byłem zaskoczony jego sugestią, ale spodobała mi się. Skorzystałem z jego rady i zacząłem przeczesywać okoliczne siłownie w poszukiwaniu atrakcyjnego towarzystwa. Kiedy spotkałem Zuzię, wiedziałem, że to jest to. Zaczęliśmy się spotykać i po niedługim czasie ona również powierzyła swoje życie Jezusowi. Jurek bardzo się ucieszył i powiedział nam, że jest to właściwa chwila, abyśmy się „oddali” Jezusowi i mogli razem „wzrastać”.
– Czasem trudno go zrozumieć – wyznałem Zuzi.
Powiedziałem Jurkowi, że nie jestem całkiem pewny, o co mu chodzi z tym „oddaniem się.”
– Oboje musicie się teraz oddać Jezusowi – odpowiedział.
– Tego już za wiele – zaprotestowałem. – To, że nie rozumiem, dlaczego mam się oddać, nie świadczy o tym, że jestem głupi. W każdym razie ufam Jezusowi i myślę, że jest to najrozsądniejsza decyzja mojego życia.
Było oczywiste, że cierpliwość Jurka się kończy.
– Staszku i Zuziu, musicie się gdzieś przyłączyć, nie rozumiecie tego? – wyjaśnił.
Nie rozumieliśmy. Ale zastanawiałem się, czy „przyłączenie” ma jakiś związek z „byciem pod działaniem mocy”. Jurek wspominał o czymś takim, ale miałem nadzieję, że nie będę musiał bawić się w elektryka.
Niestety, w niedzielę nie mogłem być na nabożeństwie.
W poniedziałek przy śniadaniu Jurek przybił mnie wiadomością o tym, że „wczoraj na nabożeństwie przechadzał się Bóg”.
– Bóg naprawdę się wczoraj przechadzał – powtórzył podekscytowany.
– A gdzie jest teraz? – zapytałem zrozpaczony. – Dopiero co zacząłem Go poznawać, a już gdzieś poszedł.
– Ależ nie, Stachu. Bóg nigdzie sobie nie poszedł.
Ulżyło mi.
– Chodzi o to, że wiele osób wychodziło i usługiwało darami.
– Chcesz powiedzieć, że ludzie opuszczali nabożeństwo? – zapytałem. – A co z tymi prezentami?
– Nie prezenty, tylko dary. Dary naprawdę się objawiały – powiedział.
– Wspaniale – odparłem – ludzie obdarowywali się prezentami. Szkoda, że mnie tam nie było.
Tym razem to Jerzy był w kropce.
– W każdym razie – powiedział zmieniając temat – Zuzia tam była, i mówię ci chłopie, cała płonęła.
– Płonęła? Co jej się stało? Czy Zuzia czasem nie została poparzona? Czy wszystko z nią w porządku?
– Nie, Staszku, niczego nie rozumiesz.
– Mało powiedziane – pomyślałem.
– Z Zuzią wszystko w porządku. Po prostu wierzę, że Zuzia jest powołana i że Bóg chce jej używać.
Wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało.
– Kto ją wezwał i dlaczego Bóg chce ją wykorzystać? – zapytałem.
Jurek westchnął.
– Czy kiedykolwiek będę mógł chodzić z tobą w świetle?
– Oczywiście, że możemy się przejść w świetle – odparłem – jest dzień.
Pokręcił głową. Nie wiem dlaczego, ale sądziłem, że trudno nam się było porozumieć.
Minęły dwa lata od kiedy zostałem zbawiony i uwolniony. Jestem już przyłączony, oddany i mam zdrową społeczność. Bóg się przechadza, a ja usługuję darami. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo Bóg mnie używa.
Chociaż pojawiła się pewna trudność. Wygląda na to, że moi starzy znajomi przestali mnie rozumieć. Kiedy dzielę się z nimi swoim świadectwem o odkupieniu, o tym że zostałem obmyty krwią i jestem bielszy niż śnieg, i o tym, że pragnę chodzić i naśladować Baranka – oni zatwardzają swoje serca. Choć wydaje się, że na widok mojej żarliwości powinni się w końcu nawrócić.
Opracowanie redakcyjne na podstawie tłumaczenia artykułu They speak with other tongues
dokonanego przez studentów WST rocznik 1992-95.
za zgodą / źródło: Chrześcijanin 1997/05-06/