Pewnego dnia do biura, gdzie mój mąż Tim udziela porad niepełnosprawnym kombatantom, wszedł Tony. Pogodny uśmiech rozjaśniał mu twarz. Był niższy niż mój czternastoletni syn – łysy i chudy jak szczapa. Miał pod pięćdziesiątkę. Było w nim jednak coś tak ujmującego, że głowę dam, iż nie mogła mu się oprzeć nawet własna matka – choćby nie wiem ile nabroił. Miał pewien rodzaj śmiechu – taki pół-chichot, który przychodził mu bardzo łatwo i szybko mi się udzielał.
Nie mogłam nic na to poradzić. Zetknęłam się z nim tylko przelotnie.
Zrobił jednak na mnie silne wrażenie. Nawet bym nie pomyślała, że wywarł na mnie taki wpływ.
Nie minął tydzień, a Tim zadał mi pytanie:
– Czy pamiętasz Tonyego?
– Jasne – odparłam, sortując listy.
– No, to posłuchaj. Jest nosicielem HIV, zdołał uciec przed huraganem Katrina, przeniesiono go do Denver, i z tego, co wiem, został zupełnie sam. Jest bezdomny, chociaż ostatnio znalazł jakiś subsydiowany komunalny kąt. Cierpi jednak na poważną chorobę, jego mieszkanie jest praktycznie puste i śpi na podłodze. Nie ma nawet żadnego łóżka.
Nie ma nawet łóżka — żadnego łóżka; jest chory. Słowa te nieustannie do mnie wracały. Żadnego łóżka, żadnego łóżka. Wyobraziłam sobie małego Tony ego skulonego na podłodze. Słyszałam już przedtem o takich rozpaczliwych sytuacjach, podobnie zresztą, jak każdy z nas.
Gdy się mówi o takich rzeczach, zawsze robi mi się przykro i czuję się okropnie. Tym razem jednak miałam wrażenie, jakby ktoś mną potrząsnął i wrzasnął: „On nie ma łóżka! Popatrz tylko na wszystko, co sama masz!”.
Nasza rodzina zawsze z chęcią pomagała osobom, którym się w życiu mniej poszczęściło: zanosiliśmy prezenty świąteczne ludziom w tarapatach, posiłki rodzinom mającym bliskich chorych w szpitalu oraz wysyłaliśmy pieniądze dzieciom w Afryce. Były to jednak bezpieczne sposoby pomocy. Potem bowiem wracaliśmy do domu i dalej nie angażowaliśmy się w ich życie.
Poczułam ucisk w żołądku i lekko się zdenerwowałam. Musiałam zdobyć dla niego łóżko. Nie wiem, dlaczego tym razem musiałam zacząć działać. Bóg jednak wiedział. W dodatku musiało to być nowe łóżko. Z jakiegoś powodu chciałam okazać miłość w sposób obfity. Mimo silnej determinacji, by pomóc Tony emu, zastanawiałam się, w co się pakuję. Nigdy przedtem czegoś takiego nie robiłam. Przywieźliśmy łóżko i nowiutką pościel, którą wybrałyśmy wspól-nie z dziewczętami. Byłam dość zdenerwowana. Tony usiadł na swoim nowym meblu, pogładził pościel i uśmiechnął się. Ale zaraz wezbrały w nim emocje i zaszlochał. Jego chudym ciałem wstrząsał kaszel.
– Dziękuję ci. Bardzo ci dziękuję – nie wiem, co powiedzieć. Ja… ja…
Dalsze słowa utonęły we łzach. Łóżko stało się czymś w rodzaju światełka w bardzo ciemnym, głębokim dole. Spojrzał na nas z mieszaniną wdzięczności i zażenowania. Nie potrafię tego inaczej opisać. On nas nawet nie znał.
— Tony, mój drogi! Co się tutaj dzieje? — Nagle wkroczyła do środka Juanita, sąsiadka Tony ego o wyglądzie prababci, mieszkająca po drugiej stronie korytarza. – Pewno nie wyglądam, jak trzeba, żeby się spotykać z obcymi ludźmi, ale chciałam tylko sprawdzić, co się dzieje!
Zobaczyła łóżko, spojrzała na Tony ego, a potem potrząsnęła swoją siwiejącą głową i rzekła:
— Widzisz, kotku, mówiłam ci, że Pan Bóg się o ciebie zatroszczy. On cię wysłuchał. To właśnie zrobił.
Nasi przyjaciele i rodzina – wszyscy natychmiast rzucili się do po- mocy. Zaczęli znosić nowe garnki, patelnie, naczynia, ręczniki, mikrofalówkę, pieniądze – wszystko, co tylko chcecie! Na dodatek moja siostra Laurie kupiła mu zupełnie nowiutkie meble. Nie takie, które ktoś wyrzucił, ale nowiusieńkie, pasujące do siebie nawzajem i do dywanu.
– Posłuchaj, Laurie – powiedziałam. – Trochę się boję, że wydałaś za dużo pieniędzy. Tak naprawdę to my go w ogóle nie znamy. On może je sprzedać, albo ktoś mu je ukradnie, albo…
– No to trudno, ja po prostu chciałam to zrobić, a co się wydarzy, to się wydarzy – odparła z uśmiechem. Szczodra, obfita miłość.
Któregoś dnia zadzwoniłam, by go sprawdzić. Zawsze widział wszystko w pozytywnych barwach.
— Czuję się zupełnie dobrze, naprawdę, dzisiaj całkiem dobrze. Ale skąd wiedziałaś, że jutro są moje urodziny?
– Ach, tak? Tony, zróbmy urodzinowe przyjęcie!
Przyjechała moja rodzina, a wraz z nią moi rodzice, a nawet przyjaciółki mojej córki. Pozostałe rzeczy, które podarowali mu ludzie, zapakowaliśmy w kolorowe torby i przynieśliśmy ciasto. On zaś usiadł na kanapie między moimi rodzicami, a z jego oczu popłynęły łzy:
— Nigdy w życiu nie miałem takiego przyjęcia! W naszym domu
było nas czternaścioro.
Nie miałam o tym pojęcia. Gdzie była jego rodzina? Małe kawałki życia Tony ego zaczęły powoli układać się w całość. Gdy jechaliśmy do domu, przyjaciółka córki uśmiechnęła się, patrząc przez okno, i powiedziała: „To był najlepszy dzień ze wszystkich”. Gdy wróciłam potem, by zawieźć mu trochę żywności, poprzyczepiał wszystkie torebki po prezentach do ściany.
Po pewnym czasie Tony zaczął się czuć gorzej. Cierpiał na mocny ból w piersiach i miał trudności z oddychaniem. Odwiedziłam go pewnego poniedziałkowego poranka, by sprawdzić jego samopoczucie.
– Wiesz, Tamaro, podczas tego weekendu trzy razy trafiłem do szpitala. Miałem straszny ból w piersiach.
– Och, Tony! — Poczułam się okropnie. — A jak się tam dostałeś?
– Pojechałem autobusem, ale najpierw musiałem iść półtora kilometra do przystanku. Powiedzieli, że nic nie mogą znaleźć, więc odesłali mnie do domu. Nie czułem się jednak ani trochę lepiej, toteż wróciłem do nich dwukrotnie.
Nie do wiary, nawet nie pomogli mu się dostać do domu! Byłam wściekła. W moim świecie miałam rodzinę, która by mnie zabrała, oraz samochód. Nigdy by mnie nie wysłali w ten sposób do domu. W jego świecie nie było jednak nikogo, i nikt się o niego nie troszczył.
Uświadomiłam sobie, że Tony potrzebuje kogoś, kto by go wsparł w medycznym świecie, więc razem z Timem postanowiliśmy wkroczyć do akcji. Z powodu jego historii, a może dlatego, że był samotny, traktowano go tak, jak by nie był godny szacunku i wysiłku ze strony szpitalnych profesjonalistów. Hospitalizowano go wielokrotnie, ale nawet trudno mi powiedzieć, ile razy wydzierałam się na personel szpitala, słysząc, jak jest traktowany. Pielęgniarki natomiast pytały:
– A kim właściwie pani jest?
Udawałam obrażoną i odpowiadałam:
– Jego starszą siostrą! Czy nie widzicie podobieństwa?
A trzeba dodać, że Tony jest czarnoskóry i ma metr sześćdziesiąt, ja zaś biała i ponad metr siedemdziesiąt.
Tymczasem Tony poczuł się gorzej. Pewnego dnia usiadłam obok niego, gdy czekał na wizytę u onkologa. Bardzo się bał. Odwrócił się do mnie i powiedział:
– Posłuchaj, Tamaro, dlaczego to wszystko robisz? Tak naprawdę mnie nie znasz, ani nie wiesz, co w życiu zrobiłem.
Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
– Ty też mnie nie znasz i nie wiesz, co ja w życiu zrobiłam.
– To prawda — zgodził się.
– Sądzę, że po prostu posłuchałam Boga, Tony. On wiedział, że potrzebujesz kogoś, kto by był przy tobie w obecnym czasie i po prostu okazywał ci miłość.
Tony miał raka płuc. Nie wiedzieliśmy, ile mu czasu zostało, toteż moja siostra odczuła wewnętrzne przynaglenie, by skontaktować go z jego rodziną. Nalegaliśmy, by zadzwonił do swojej mamy. Mieszkała w stanie Missisipi.
– Och, nie, za nic nie chcę jej martwić. Ona ma prawie osiemdziesiąt lat — tłumaczył. Ale w jego głosie dała się wyczuć nuta tęsknoty.
I właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy o jego matce, Lucille. Moi rodzice zaczęli go odwiedzać w mieszkaniu i w szpitalu. Nazywał ich mamą i papą i często płakał, gdy z nimi rozmawiał przez telefon. Sądzę, że bardzo brakowało mu własnej matki. Pewnego wieczoru, około godziny ósmej, zadzwonił ze szpitala.
– Jest teraz u mnie lekarz i… – Jego głos się załamał. Coś mnie chwyciło za gardło, gdy cicho dodał: – Nie wygląda to dobrze, starsza siostro.
Próbował się śmiać, ale jego śmiech zamienił się w szloch. Lekarz wziął słuchawkę i powiedział głosem wypranym z emocji, że Tony ma czwarte stadium raka płuc i pozostało mu od sześciu tygodni do czterech miesięcy życia. Byłam tak zła, że się trzęsłam. Prosiłam przecież ludzi w szpitalu, by do mnie zadzwonili, żebym mogła być przy nim, gdy postawią mu diagnozę. Usłyszeć taką wiadomość i być wtedy samemu jak palec jest jeszcze bardziej przygnębiające.
Natychmiast ruszyliśmy do szpitala. Ku mojemu zdziwieniu Tony uśmiechnął się i chwycił mnie za ręce. Tym razem role się odwróciły – to on mnie pocieszał! Płakałam i płakałam.
– Wiem, że uważasz, iż doktor jest podły. Musiałem jednak usłyszeć prawdę, a nikt wcześniej nie chciał mi jej powiedzieć – rzekł. Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham Tonyego.
Później powiedział mi, że gdy otrzymał wiadomość, wyszedł ze swojej sali i zszedł na dół z postanowieniem, by wyjść ze szpitala i zniknąć na zawsze.
– Poszedłem jednak z powrotem na górę, gdyż powiedziałem ci, że tam będę, i nie chciałem cię zawieść. Gdyby nie wy, to już by mnie tu nie było.
Zadzwonił następnego dnia i nagrał piosenkę na mojej automatycznej sekretarce. Potem zaśmiał się tym samym śmiechem, który mnie zawsze rozśmieszał, a potem doprowadzał do płaczu. „Kiedyś śpiewałem w gospelowym chórze Missisipi” — zwierzył się. Wyszedł na jaw kolejny fragment jego życia.
Wywieraliśmy na niego ciągłą presję, by odezwał się do rodziny. Wreszcie zadzwonił do siostry Cynthii. Moja siostra o szczodrym i dobrym sercu zaoferowała się, że zapłaci za jej przelot do Denver i wynajmie dla niej samochód. Cynthia nie miała pojęcia, że jej brat jest taki chory. „Nie rozumiem, dlaczego wcześniej do nas nie zatelefonował! Już dawno bym do niego przyjechała”.
Dystansował się od swojej rodziny z przyczyn, których nie mogłam pojąć. To było oczywiste, że go kochali. Zycie jednak pozostawiło w nim z jakichś powodów głębokie rany.
Pewnego wieczoru Cynthia, która zatrzymała się w jego mieszkaniu, zwierzyła mi się z tego, co leżało jej na sercu.
– Mam problemy z plecami i nie mogę pracować. Czułam jednak, że powinnam coś zrobić. Panie, modliłam się. Po co ja żyję? Co chcesz, żebym robiła? I oto nadeszła odpowiedź. Mam zabrać Tony ego do domu i opiekować się nim.
Biuro kombatantów zapłaciło za przelot Tony ego, a podróż Cynthii sfinansowała moja siostra. Gdy Tony udał się do domu, wiedziałam, że już go nigdy nie zobaczę. Jego rodzina zleciała się, by zobaczyć owieczkę, która zbłądziła. Bracia i siostry zjechali się z całego kraju. Przybyły również córki – tak, miał dwie córki i czworo wnucząt! Jego historia cały czas odsłaniała nowe wątki.
Mama Tony ego nie odstępowała od jego boku. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie i powiedziała:
– Modliłam się nieustannie, by zdarzył się jakiś cud w życiu mojego Tony ego, i właśnie ty byłaś tym cudem.
Tony zmarł w maju. Zasnął i nigdy się nie obudził. Odszedł jednak, mając wokół siebie rodzinę. Nie był już więcej samotny. Rodzina Tony ego wykorzystała naszą rodzinną fotografię w czasie pogrzebu, dodając do niej następujące słowa: „Nikt nie mógł się lepiej zatroszczyć o naszego kochanego Tony ego niż wasza rodzina. Samo «dziękuję» nie wystarczy! Zasługujecie na więcej. Niech was Bóg błogosławi i otacza nieustannie swoją opieką”.
Skorzystałam z danej mi szansy i pozwoliłam, by z mojego serca wylała się miłość. I popatrzcie tylko, co się stało! Nieoczekiwana historia miłości.
Tamara Yermeer
Bywają w życiu chwile, gdy decydujemy się na ryzyko okazania komuś pomocy. Ta decyzja w pierwszej chwili sprawia, że ściska nas w żołądku, a ręce zaczynają się trząść. Nie musimy przecież tego robić. Nikt się nie dowie, jeśli się wycofamy, a nasze życie będzie się toczyć tak samo, jak zawsze. Gdy jednak zaczynamy kochać – nie tylko w formie ostrożnego eksperymentu, lecz w sposób hojny i obfity — nasze życie na zawsze się zmieni. Jeśli będziemy miłować w sposób szczodry, doświadczymy niezapomnianej nagrody. Czasami nasza troska wywiera wpływ nie tylko na drugą osobę, lecz oddziałuje na zasadzie fali, tworząc „poszerzoną rodzinę”, przeradzającą się w prawdziwą wspólnotę, za którą wszyscy w życiu tęsknimy.