Do tej pory Sri Lanka kojarzyła się głównie z egzotycznymi wakacjami. Sama nazwa państwa (od 1972 r. – wcześniej Cejlon) również budzi miłe skojarzenia, oznacza bowiem „Olśniewający kraj”. Interesujący się polityką na świecie kojarzyli ją jeszcze z długoletniej wojny domowej Syngalezów z Tamilami, stanowiącymi tam mniejszość. Ci ostatni, od roku 1983 r. prowadzili wojnę partyzancką dążąc do utworzenia własnego państwa na północy wyspy Cejlon. Zakończyła się ona w 2009 r. Jednak zasadniczo to odległe państwo (7200 km od Warszawy, dwa razy tyle z Nowego Jorku) jedynie z rzadka trafiało na pierwsze strony gazet. Aż do Wielkanocy tego roku.
Krwawa niedziela
Tym razem w mediach całego świata było to wydarzenie dnia – i paru następnych. „Do sześciu niemal jednoczesnych eksplozji doszło w niedzielę przed południem czasu lokalnego. W samym Kolombo – dawnej stolicy kraju – wybuchy miały miejsce w trzech hotelach oraz w kościele św. Antoniego. Do pozostałych dwóch eksplozji doszło w kościele św. Sebastiana w Migamuwie (ang. Negombo) – w większości katolickim mieście leżącym około 40 km na północ od stolicy – oraz w świątyni w Madakalapuwie (ang. Batticaloa) znajdującej się na wschodzie wyspy. Eksplozje w kościołach miały miejsce podczas odprawiania w nich mszy świętej. (…) Do siódmej eksplozji – kilka godzin po wcześniejszych sześciu – doszło w pobliżu hotelu niedaleko zoo w mieście Dehiwala, pod Kolombo. Ósmy wybuch znów miał miejsce w stolicy kraju. Policja poinformowała, że eksplozji dokonał w domu zamachowiec samobójca” (www.tvn24.pl).
Świat był w szoku, ponieważ, Sri Lanka kojarzyła się dotąd z przejażdżkami na słoniach, egzotyczną kuchnią i pięknymi widokami. Do tej pory w wyszukiwarce internetowej po wpisaniu słów „Sri Lanka”, pojawiają się wymieszane ze sobą hasła: wakacje, wczasy, wycieczki oraz zamachy i zamachowcy. Szok był tym większy, że sporą część spośród 253 ofiar śmiertelnych (a wcześniej mówiono nawet o 359 zabitych) stanowili turyści – dokładnie 47 osób z 15 krajów. Jednak zdecydowanie najwięcej zginęło miejscowych Lankijczyków – 207 osób, a pond 470 zostało rannych. Chociaż celami zamachów były trzy luksusowe hotele i trzy kościoły (dwa katolickie i jeden protestancki), jednak najwięcej ofiar pochłonęły wybuchy bomb w świątyniach – tam bowiem było zgromadzonych najwięcej ludzi. Zamachowcy nie bez powodu wybrali sobie taki dzień zamachu – Niedzielę Wielkanocną, kiedy kościoły są najpełniejsze.
Kim są sprawcy?
Oczywiście pierwsze pytanie, jakie pojawiło się po zamachu dotyczyło sprawców. Komu zależało na zrobieniu takiej masakry, która nawet w czasach dwudziestolecia nasilonego terroru na całym świecie robi wrażenie? Początkowo władze państwowe o dokonanie zamachu oskarżyły lokalnych islamistów z mało znanej dotąd organizacji National Thowheeth Jama’ath, szybko jednak się okazało, że tak duży zamach wymagał poważnej pomocy z zagranicy. Już na trzeci dzień od tragedii do masakry przyznało się tak zwane Państwo Islamskie. Miejscowi chrześcijanie początkowo uważali, że był to atak ekstremistów buddyjskich, ponieważ to stamtąd najczęściej spadają na miejscowych chrześcijan prześladowania. Tylko bowiem światowa opinia publiczna była zaskoczona tym atakiem. Miejscowi chrześcijanie i organizacje badające sytuację Kościoła na świecie znały poziom zagrożenia chrześcijan mieszkających w Sri Lance.
Cztery religie
Jest to kraj czterech religii. Najliczniejsi są tam właśnie buddyści – 70,1% populacji liczącej 20,1 mln ludzi. Trzy pozostałe religii posiadają zbliżoną liczbę wyznawców. Są to hinduiści (12,6%), muzułmanie (9,7%) i chrześcijanie (7,6%). Ci ostatni to w większości katolicy – 1,4 mln (6,92% populacji). Protestanci (tradycyjni i niezależni) to w sumie 294 tys. wyznawców (odpowiednio 0,77 i 0,68% populacji). Do tego dochodzi jeszcze 33 tys. wyznawców Kościoła anglikańskiego. Taki podział wyznaniowy jest wypadkową historii Cejlonu, który najpierw od XVI w. był kolonizowany przez Portugalczyków, potem przez Holendrów, a od 1802 do 1948 r. był kolonią brytyjską. Jednak chrześcijaństwo docierało tam już dużo wcześniej – z relacji bizantyńskiego mnicha i podróżnika Kosmasa Indikopleustesa, który dotarł w te rejony w VI w. (jego przydomek oznacza „podróżujący po Indiach”) wiemy, że napotkał tam wyznawców Kościoła Wschodniego, nestorian. Najwyższą liczebność chrześcijaństwo na Cejlonie osiągnęło w 1891 r., było to 10% populacji. Jednak od tamtej pory, a szczególnie po II wojnie światowej liczba ta zaczęła maleć.
Kiedy tylko zakończyło się panowanie Wielkiej Brytanii, wiadomo było, że chrześcijanom będzie tam trudniej. Jednak jeszcze do 1972 r. Cejlon, jak wówczas nazywano to państwo formalnie był brytyjskim dominium, rządzonym przez gubernatora reprezentującego brytyjskiego monarchę. Dopiero w tym roku ostatecznie zerwano więzy z Wielką Brytanią, zmieniono nazwę państwa na obecną i wprowadzono buddyzm jako religię państwową.
Brutalni buddyści
Chociaż wielu ludziom buddyzm kojarzy się z religią daleką od przemocy, jednak jak wspomniano wyżej, największych szykan chrześcijanie doświadczają z rąk właśnie miejscowych buddystów. Są to zarówno przedstawiciele władz administracyjnych wyznający tę religię, jak i radykalne, nacjonalistyczne ruchy buddyjskie, takie jak BBS (Bodu Bala Sena, – Siły Wojskowe Buddyzmu) czy SR (Sinhala Ravaya). Jedna i druga organizacja kierowana jest lokalnie przez mnichów buddyjskich, mając na swoim koncie liczne przypadki podburzania tłumów w celu atakowania mniejszości religijnych: głównie muzułmanów, ale także chrześcijan. Po 2015 r. ich aktywność spadła, ale nie znaczy to, że ich dotychczasowe ofiary mogły poczuć się w pełni bezpiecznie. Widać to poprzez incydent mający miejsce w maju 2017 r. Oto w przemowie skierowanej do Ministra Narodowej Koegzystencji jeden z przywódców BBS, mnich Galagoda Aththe Gnanasera Thero, skrytykował obecność „mniejszości chrześcijańskich”, wskazując, że staną się one celem ich działań legislacyjnych, służących dalszemu ograniczaniu ich swobód.
Jak to wygląda w praktyce? Oto przykład. 26 marca 2017 r. „po niedzielnym nabożeństwie grupa 50 buddystów, w tym również buddyjskich mnichów, wtargnęła brutalnie do kościoła w mieście Ingiriya w południowo-zachodniej części Sri Lanki. Zagrozili obecnym tam chrześcijanom i zażądali od nich zaprzestania w przyszłości organizacji jakichkolwiek nabożeństw. Następnie zapytali każdego obecnego o jego nazwisko oraz powód przybycia. Wszyscy wierzący zostali wtedy wyrzuceni z budynku”. Jednak to nie koniec tej historii. Po wezwaniu policji, jej funkcjonariusze przybyli na miejsce i… „oskarżyli członków kościoła o zakłócanie spokoju miasta. W następnym tygodniu policja w celu wyjaśnienia sprawy wezwała pastora Sampatha [nazwisko zmienione], jego żonę i napastników. W rzeczywistości przesłuchany został tylko pastor i zażądano od niego, by nie urządzał więcej żadnych nabożeństw”. Ale i na tym się nie zakończyło, bowiem gdy w odpowiedzi na to pastor odmówił zastosowania się do polecenia, tłumacząc, że Bóg go do tego powołał i nie może przestać to robić, „gdy usłyszeli to ludzie zebrani na komisariacie, zaczęli dręczyć pastora Sampatha i jego żonę oraz uniemożliwili im opuszczenie budynku. Gdy para w końcu mogła pójść do domu, małżeństwo zobaczyło, że ktoś wybił szyby w ich oknach. Wkrótce krzyczący tłum otoczył ich dom. Gdy pastor wyszedł z domu, jeden z mężczyzn pobił go prętem. Dzięki pomocy innych chrześcijan razem z żoną został zabrany w bezpieczne miejsce” (według relacji Open Doors).
Inny przykład z tego roku. 10 lutego ponad 20 młodych ludzi zebrało się przed prywatnym domem, w którym odbywało się chrześcijańskie nabożeństwo. Kierowany przez trzech mnichów buddyjskich tłum rzucał kamieniami w dom i zakłócił spotkanie chrześcijan. Jak relacjonował to prowadzący chrześcijańskie spotkanie Nalin [imię zmienione], były buddysta, „mnisi grozili mu pobiciem, ale mężczyzna, by nie pobudzać już i tak agresywnego tłumu, nie odzywał się. Tłum wyśmiewał się z obecnych chrześcijan i znieważał ich. Jeden z mnichów powiedział liderowi, że jest to ostatni raz, kiedy przyszli porozmawiać. Następnym razem, nie powstrzyma tych młodych ludzi, z którymi był, od robienia tego czego zechcą” (według relacji Open Doors).
Przybywa krwawych punktów na mapie
Takich sytuacji było i jest oczywiście więcej. Jednak tym razem, w Niedzielę Wielkanocną atak nastąpił z zupełnie innej strony. Agresorami nie byli buddyści, ale muzułmanie. Pokazuje to jedynie na to, że lankijscy chrześcijanie zagrożeni są z różnych stron i obok starego przeciwnika, stanął teraz nowy – islamski.
Do tej pory Sri Lanka w Światowym Indeksie Prześladowań przygotowywanym przez Open Doors zajmowała stosunkowo niskie miejsce – 46. Z perspektywy europejskiej czy północnoamerykańskiej wydawało się, że nie jest to miejsce, któremu powinniśmy się z trwogą przyglądać. Były inne, głośniejsze z powodu licznych tragicznych wydarzeń. Jednak od 21 kwietnia tego roku chrześcijanie w Sri Lance żyją w obliczu znacznie poważniejszej trwogi. I to nie tylko ze względu na 253 zabitych i około 500 rannych – dotąd bodajże jedynie w Nigerii mieliśmy do czynienia z podobną liczbą ofiar w pojedynczych aktach antychrześcijańskiego terroru. Ich trwoga wynika z tego, że oto poza buddystami, na cel wzięli ich także islamiści, a to zapowiada powtarzanie się okropności z Wielkanocy, choć może już nie na tak wielką skalę. Wciąż przybywa takich miejsc zapalnych na świecie i musimy się liczyć z tym, że następne miesiące mogą być dla nas kolejnymi bolesnymi lekcjami geografii religijnego terroru.
Autor: Włodzimierz Tasak