„(…) Słyszymy ich, jak w naszych językach głoszą wielkie dzieła Boże” (Dz 2,11)
„Cóż tedy? Będę się modlił duchem, będę się modlił i rozumem; będę śpiewał duchem, będę też śpiewał i rozumem” (1Kor 14,15).
W poprzednim odcinku tych zapisków powiedzieliśmy, że mówienie językami, o jakim mowa w Ewangelii wg Marka (16,17) oraz Dziejach: w domu Korneliusza i w Efezie (Dz 10,46; 19,6) określamy terminem ogólnym: glossolalia (od gr. glossais lalein), a to z uwagi na brak naszej wiedzy co do rodzaju występujących tam języków. Natomiast, jeśli idzie o mówienie językami w dniu Pięćdziesiątnicy, to nazywamy je ksenolalią (gr. xenos – obcy, cudzoziemiec, przybysz), gdyż w tym wypadku języki, choć nieznane dla mówiących, były znane słuchaczom.
A teraz kolejne pojęcia dotyczące zjawiska mówienia językami. Jako pierwsze tutaj podaję pojęcie akuolalii (gr. akuo – słyszeć, słuchać, wysłuchiwać). Zjawisko to polega na tym, że choć słuchacz z natury nie zna języka mówcy, to jednak rozumie przesłanie, które ten mówiący przekazuje w swoim własnym języku. Niektórzy komentatorzy Dziejów chcą widzieć akuolalię w dniu Pięćdziesiątnicy. Opierają to na następujących zdaniach z Łukaszowego opisu: „każdy słyszał ich mówiących w swoim języku” (Dz 2,6), „słyszymy, każdy z nas, swój własny język, w którym urodziliśmy się” (2,8), „słyszymy ich, jak w naszych językach głoszą wielkie dzieła Boże” (2,11). Jest to jednak pogląd błędny. Łukasz pisze wyraźnie, że ci Galilejczycy „napełnieni zostali Duchem Świętym i zaczęli mówić (podkreślenie moje) innymi językami, tak jak im Duch poddawał” (Dz 2,4). A więc – jak słusznie zauważa John Stott – glossolalia wówczas była zjawiskiem mówienia. Była więc czystą ksenolalią czyli mówieniem językami, które dla mówiących były nieznane, ale okazały się znane dla słuchaczy. Czy dzisiaj występuje zjawisko akuolalii? Owszem, występuje, choć chyba rzadko. Wydaje się, że słyszałem świadectwa ludzi, którzy nie znali języka, w jakim było wygłaszane kazanie, a zrozumieli jego przesłanie, zostali ubłogosławieni i duchowo zbudowani.
Dalej, mamy następne pojęcie. Echolalia (gr. echos – echo, wieść). Na czym polega echolalia w związku z mówieniem językami? Otóż polega ona na powtarzaniu nieznanych nam słów za kimś, kto mówi językami. Jest to jedna z metod, dzięki której duch ludzki nauczy się glossolalii czy mówienia językami. W pierwszych dekadach powojennych był pewien kaznodzieja, mieszkający na terenach dzisiejszej Polski wschodniej, kaznodzieja rosyjskojęzyczny – jak to na tych terenach bywa czasem po dzisiaj – który nakładając ręce na wierzących uczył ich mówić językami poprzedzając swą glossolalię słowami: „bieri iz mojewo” (bierz z mego, bierz ode mnie). Ostatnim człowiekiem, którego spotkałem pod koniec lat osiemdziesiątych, a który uczył mówienia językami poprzez nawoływanie do powtarzania jego glossolalii, był kaznodzieja z Finlandii. Towarzyszyło temu również nakładanie rąk. Rzecz jasna, nakładanie rąk jest praktyką biblijną, a także stałym elementem tradycji chrześcijańskiej, w tym zielonoświątkowej. Z drugiej strony mamy być ostrożni, gdy chodzi o nasze nakładanie rąk („rąk na nikogo pochopnie nie wkładaj” – 1Tm 5,22), a też, wydaje się, wybredni, gdy chodzi o osoby, którym my pozwolimy na siebie ręce nakładać. Najbezpieczniej jest ograniczyć się do własnego duszpasterza.
I ostatnie słówko, które na tym miejscu chcemy skomentować. Idzie o glossografię. Glossografia oznacza automatyczne pisanie z inspiracji siły wyższej w języku nieznanym zarówno dla piszącego, jak i dla ewentualnych czytelników. Ze zjawiskiem tym, glossografii, nie spotkałem się podczas własnej służby duszpasterskiej. Świadectw odnośnie do tego zjawiska nie spotykamy też, o ile mi wiadomo, w literaturze zielonoświątkowej, zarówno jeśli chodzi o ruch klasycznego pentekostalizmu, jak i neopentekostalizm. Ze zjawiskiem tym spotykamy się natomiast u Mary Campbell, pierwszej osoby mówiącej językami tzw. irwingian (od nazwiska Edwarda Irvinga, szkockiego kaznodziei w Londynie, teologicznego prekursora dzisiejszego ruchu zielonoświątkowego). W pierwszej połowie XIX w. Mary Campbell wpadała w trans, brała ołówek i z zadziwiającą prędkością zapisywała strony papieru. Litery nie były angielskie, ani też nie należały do żadnego innego znanego języka. O fakcie tym pisze między innymi biograf Edwarda Irvinga, Arnold Dallimore, baptystyczny pastor i publicysta, nie opatrując tej informacji żadnym komentarzem. Natomiast Michael Harper, charyzmatyk, najpierw anglikański, a obecnie orientalnoprawosławny jest zdania, iż w tym wypadku „aspekt satanistyczny musi być poważnie brany pod uwagę”. Tyle, jeśli chodzi o pochodzące z języka greckiego terminy dotyczące zjawiska mówienia językami.
Te wspólnoty zielonoświątkowe, które mówienie językami zdogmatyzowały, czyniąc z niego podstawowy, jeśli nie jedyny, dowód na chrzest Duchem Świętym, by wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, spowodowanej przez słowo apostoła: „czyż wszyscy mówią językami?” (1Kor 12,30), dzielą glossolalię na dwie kategorie. W mówieniu językami widzą najpierw dowód na chrzest Duchem Świętym, a następnie duchowy dar, dar Ducha Świętego. Powiada się, że człowiek ochrzczony Duchem Świętym, przynajmniej raz w życiu, przy pierwszym spotkaniu z Duchem Świętym, musiał przemówić językami, choćby potem nigdy już językami nie mówił, zarówno, gdy chodzi o osobistą modlitwę, jak i o przekazywanie tzw. poselstwa w językach zgromadzonej wspólnocie. Mówi się wówczas, że taki człowiek nie ma daru mówienia językami, ale przeżył – czasem przed wieloma laty – mówienie językami jako dowód czy znak chrztu Duchem Świętym.
Jakie jest nasze stanowisko w tej sprawie, stanowisko niżej podpisanego? Otóż podzieliłbym zjawisko mówienia językami również na dwie kategorie, z tym, że mój podział jest inny. Widzę w mówieniu językami, po pierwsze, przebłysk Ducha Świętego, podobnie jak w wypadku innych duchowych darów, np. słowa mądrości, o którym niedawno pisaliśmy, czyli mówienie następuje tylko wówczas, kiedy ma miejsce specjalne natchnienie, namaszczenie, manifestacja Ducha Świętego. Tylko wtedy. A po drugie, widzę w mówieniu językami szczególne uzdolnienie ducha ludzkiego do tej czynności. Gdy się tę zdolność ma, to można mówić językami, kiedy się chce, może to być stałym sposobem modlitwy. Jest to wtedy tzw. prayer language (język modlitwy) – jak mówią amerykańscy ewangeliści telewizyjni. Albowiem – jak podaje 1Kor – można modlić się i śpiewać duchem, podobnie jak można czynić to rozumem (14,15). Oby tylko i jedno, i drugie w Duchu Świętym.
O jednym z naszych ojców wiary opowiadano, że modlił się poprzez mówienie językami rzadko. Zwykle modlił się rozumem, choć w Duchu Świętym. Ale gdy się zdarzyło, że modlił się mówiąc językami, to musiało się coś dziać. Jeśli była to modlitwa w intencji chorego, to chory odzyskiwał zdrowie. Znaczy to, że duch naszego ojca wiary nie miał stałego uzdolnienia do mówienia językami. Mógł on zaś modlić się mówiąc językami, kiedy był to przebłysk, manifestacja Ducha Świętego w nim. Dziwił się przeto, kiedy przeczytał w prasie, że jego młody następca, na prośbę dziennikarza przeprowadzającego z nim wywiad na temat pentekostalizmu, modlił się mówiąc językami w uzgodnionej wspólnie podczas wywiadu intencji. A więc mówił językami, kiedy został o to poproszony, bez oczekiwania na szczególne ku temu namaszczenie. Mówiąc z przymrużeniem oka, należy przyjąć, że wspomniany ojciec wiary nie znał naszego podziału zjawiska glossolalii na te dwie kategorie. Nie był on zdolny do mówienia językami „na zawołanie”, ale tylko pod szczególnym namaszczeniem Ducha Świętego. Drugi dowód na potwierdzenie mojej tezy. Otóż w okresie mojej licealnej młodości, zaskoczeni faktem, że odstępcy od wiary mówili językami, wespół z naszym przełożonym, który językami nie mówił, pytaliśmy cieszącą się duchowym autorytetem i mającą w tej dziedzinie doświadczenie współwyznawczynię (s. Matyldę R.), jak to należy potraktować. Dała nam odpowiedź. Powiedziała: w ich wypadku, w wypadku odstępców, Duch Święty odszedł, ale języki pozostały. Zatem na podstawie tej odpowiedzi można stwierdzić, że odstępca podczas mówienia językami nie doświadcza przebłysku Ducha Świętego, ale korzysta z uzdolnienia, jakie kiedyś otrzymał jego ludzki duch. To samo, wydaje się, należy powiedzieć o ekskomunikowanych współwyznawcach za jawnie niewłaściwe życie, którzy podczas aktu wyłączenia dawali upust potokowi obcych słów.
Chyba tutaj też znajduje się wyjaśnienie zdania, które wypowiedział Paweł w swoim liście do Koryntian: „Dziękuję Bogu, że ja o wiele więcej językami mówię niż wy wszyscy” (1Kor 14,18). Jak on to obliczył? Przecież wiernych w Koryncie było wielu, a on był sam. I przecież często mówili oni językami i dlatego nawet wiele było nieporządku podczas zebrań wspólnoty. I oto słyszą, że apostoł mówi językami jeszcze więcej niż oni wszyscy razem. Wydaje się więc, że oni „modlili się i śpiewali duchem” dzięki temu uzdolnieniu, jakie otrzymał ich duch. Apostoł zaś stwierdza – przecież znał ich życie – że więcej od nich mówi językami w wyniku przebłysku, namaszczenia, manifestacji Ducha Świętego.
Reasumuję. Abstrahując od innych czynników, które mogą powodować mówienie językami zarówno w chrześcijaństwie, jak i w innych religiach oraz w środowiskach pozareligijnych, należy stwierdzić, że istnieje rodzaj (nie mówię czy lepszy czy gorszy) czy też poziom (nie oceniam czy wyższy czy niższy) spotkania człowieka z Duchem Świętym, którego to spotkania wynikiem będzie mówienie językami. Przy czym należy pamiętać, że glossolalia ma charakter doczesny, jest znakiem epoki między chrześcijańską Pięćdziesiątnicą a powtórnym przyjściem Chrystusa. „Języki ustaną” (1Kor 13,8), nie będzie mówienia językami w niebie.
Tymczasem zaś „językami mówić nie zabraniajcie” (1Kor 14,39). Z drugiej strony ci z nas, którzy mówią językami winni pamiętać, że: „choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym” (1Kor 13,1).
Edward Czajko
uż. za zgodą red. Czas. Chrześcijanin, nr 09-10/2001