„Albowiem Bóg nie jest Bogiem nieporządku, ale pokoju (…). A wszystko niech się odbywa godnie i w porządku” (1Kor 14,33-40).
Patrząc z perspektywy sytuacji zborowej w Koryncie pod tym względem, to, co Paweł apostoł pisze w rozdziale czternastym Pierwszego Listu do Koryntian śmiało można nazwać dyscyplinowaniem języków. Chciejmy przyjrzeć się temu dyscyplinowaniu.
Po pierwsze, dowiadujemy się, że modlitwa w formie mówienia językami i modlitwa w języku ojczystym albo, mówiąc inaczej, modlitwa duchem i modlitwa rozumem mają jednakową wartość. Albowiem ten sam Bóg, który przez Ducha Świętego dał ludzkiemu duchowi dar mówienia językami, przez Ducha Stworzyciela (Creator Spiritus) obdarzył koronę swego stworzenia, człowieka, rozumem i zdolnością mówienia. A w Chrystusie rozum człowieka doznał odkupienia. Nic przeto dziwnego, że apostoł może powiedzieć: „Cóż tedy? Będę się modlił duchem, będę się modlił i rozumem; będę śpiewał duchem, będę też śpiewał i rozumem” (1Kor 14,15). Odnosi się to, jak widzimy, nie tylko do mówienia, ale także do śpiewania. Znaczy to zatem, że jednakowo jest Bogu miły zarówno śpiew Jego dzieci w języku ojczystym słowami kancjonału czy, jak dzisiaj bardziej powszechne, z ekranu czyli rozumem, jak i duchem – dzięki duchowemu darowi języków. Dlatego też, gdy zgromadzona wspólnota jest wezwana do „jednomyślnego podniesienia głosu do Pana” (Dz 4,23) czyli do wspólnej modlitwy (w niektórych naszych kręgach nazywanej społeczną), dobrze jest pamiętać, że możemy się modlić w naszym języku ojczystym, ale także – bez potrzeby tłumaczenia, gdyż nie ma tam przesłania do zboru – posługując się darem języków. Można też wówczas przejść do śpiewania duchem. Do tego śpiewu o łatwej zwykle melodii są w stanie dołączyć również ci, którzy nie mają daru mówienia językami. Taki śpiew duchowy tworzy również bardzo relaksującą atmosferę.
I choć – jak głosi przesłanie apostoła – obie formy modlitwy są jednakowo ważne, to należy przyznać – patrząc na zagadnienie z punktu widzenia nie teologii, lecz antropologii, że bywają chwile, kiedy modlitwa duchem, bez ingerencji naszego intelektu, jest bardziej pożyteczna.
Oto świadectwo zielonoświątkowego doświadczenia. Modlitwa „językami, zarówno mówienie, jak i śpiew, często pomagała mi – pisze Reinhold Ulonska – po długiej jeździe samochodem wyjść za kazalnicę świeżym i skoncentrowanym”. A doświadczenie Michaela Greena w związku z mówieniem językami jest nawet takie (cytuję): „Bóg może posługiwać się językami jako orężem w rozprawianiu się z siłami okultystycznymi. Osobiście wahałbym się zaangażować w służbę uwolnienia bez języków, chociaż jestem świadom, że nie ma na to podstawy w Słowie”.
Następna sprawa. Apostoł pisze: „(…) kto językami mówi, siebie tylko buduje” (14,4). Pomińmy na chwilkę słowo „tylko”, a wyjdzie nam: „kto językami mówi, siebie buduje”(buduje samego siebie). Takie zdanie, taka wypowiedź potwierdza naszą tezę, że zdarzający się czasami rozdźwięk między darem duchowym a świętością życia podmiotu charyzmatu, nie jest rzeczą nieodzowną. Duchowy dar nowo narodzonego człowieka może być, jakże często bywa, potężnym narzędziem w dziele rozwoju w uświęceniu. Znając Pismo i znając życie, możemy powiedzieć, że jest to regułą. Pojawiać się będą coraz dojrzalsze kiście duchowego owocu: miłość do Boga i bliźniego, radość w Duchu Świętym bez względu na okoliczności codziennego życia, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć i łagodność, wierność w służbie i wierność wobec przyjętych zobowiązań oraz wstrzemięźliwość, czyli panowanie nad sobą w każdej sferze życia. Wobec tego to, o czym czytamy u Mateusza (7,22-23), że prorokowaniu, wypędzaniu demonów i czynieniu wielu cudów towarzyszyło bezprawie, życie w nieprawości jest tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Podobnie, gdy chodzi o Koryntian. To, że niektórzy z nich doprowadzili do powstania frakcji w zborze, że jeden z nich dopuścił się kazirodztwa, a inni jakiś czas to tolerowali, że niektórzy z nich się upijali podczas agap przedeucharystycznych czy też, że reprezentowali tzw. eschatologię zrealizowaną nie wierząc w oczekujące nas jeszcze zmartwychwstanie, to wyjątki potwierdzające zasadę, że wspólnota charyzmatyczna w Kościele, to „Zbór Boży, poświęceni w Chrystusie Jezusie, powołani święci” (1Kor 1,2). To samo należy powiedzieć, gdy idzie o jawne skandale dwóch czy trzech ewangelistów telewizyjnych czy też o upadek jednego czy dwóch spośród naszych własnych krajowych charyzmatyków. Są to mimo wszystko wyjątki potwierdzające regułę, że w ruchu charyzmatycznym i pentekostalnym istnieją całe rzesze świątobliwych kaznodziejów, ewangelistów, duszpasterzy i działaczy ubłogosławionych z Wysoka wspaniałymi duchowymi darami.
Teraz co do tzw. poselstw w językach. Uczestnicy zielonoświątkowego spotkania modlitewnego mogą być świadkami następującej sceny. Oto w pewnej chwili daje się słyszeć „językowe solo” w wykonaniu kogoś z uczestników modlitwy. Po czym następuje chwila ciszy, a po niej można usłyszeć słowo w języku ojczystym zgromadzonych, które jest wykładem (dzięki darowi wykładania języków) tego, co wcześniej zostało wypowiedziane w formie glossolalii i najczęściej rozpoczynało się od słów: „Tak mówi Pan” i było adresowane do zgromadzonej wspólnoty wierzących. Tu mieli problem ci zielonoświątkowi komentatorzy, którzy jednostronnie patrzyli na następujące stwierdzenie apostoła: „kto językami mówi, nie dla ludzi mówi, lecz dla Boga” (14,2), „jeśli się modlę, mówiąc językami, duch mój się modli” (14,14), „wysławiasz Boga w duchu” (14,16), „pięknie dziękujesz” (14,17), „jeśliby nie było nikogo, kto by wykładał, niech milczą w zborze, niech mówią sobie samym i Bogu” (14,28), i którzy w mówieniu językami widzieli wyłącznie modlitwę – oddawanie chwały, uwielbienie Boga, dziękczynienie, prośbę i wstawiennictwo – adresowaną, kierowaną do Boga. I dlatego oczekują, że wykładanie języków następujące po glossolalii, jako tłumaczenie przecież, kierowane będzie również do Boga, a nie do ludzi. A tu słyszą, że słowo tłumaczenia jest kierowane do ludzi: „Tak mówi Pan”. Wyciągnęli więc z tego wniosek, że następująca po glossolalii wypowiedź w języku ojczystym nie jest żadnym wykładem tego, co zostało powiedziane w językach, lecz niezależnym proroctwem. A proroctwo to zostało jedynie zainspirowane przez poprzedzające je mówienie językami. Taki pogląd wyraził nawet Donald Gee w artykule na temat tzw. poselstw w językach, który przed laty przetłumaczyłem i pomieściłem w miesięczniku „Chrześcijanin” (nie mam go, niestety, przed sobą teraz). A więc według tych komentatorów mówienie językami jest kierowane wyłącznie od ludzi do Boga, jest komunikacją „z dołu do góry”. Jest to jednak spojrzenie jednostronne. Nawet jeśli to jest reguła, to ma ona swoje wyjątki. Dostrzegł je Reinhold Ulonska, który pisze, że mówienie językami może być też komunikacją „z góry do dołu”, od Boga do nas. I słusznie. Mamy na to przynajmniej dwie podstawy biblijne. U Daniela czytamy, że na uczcie u Belsazara Ręka pisała na ścianie w języku nieznanym dla króla: „mene, mene, tekel, uparsin” (Dn 5,25).
A u Izajasza wg cytatu u Pawła w naszym rozdziale, mamy takie słowo: „Przez ludzi obcego języka i przez usta obcych mówić będą do tego ludu”(14,21). A zatem jeśli wykładanie języków, po glossolalii, ma formę proroctwa, znaczy to, że i poprzedzające je języki były mową od Boga do ludzi, a nie odwrotnie. Dar tłumaczenia, wykładania języków ma swoje miejsce w duchowości dzieci Bożych.
Wszelkie przesycenie, jeśli chodzi o tzw. poselstwo w językach, nawet na spotkaniu wierzących o charakterze kameralnym jest niepotrzebne. Mogą je przekazać dwie osoby, najwyżej trzy. Trzeba dać bowiem miejsce innym sposobom dotarcia do nas Bożego Słowa. W zborach zaś dużych, czasem wielotysięcznych, przywódcy z darem kierowania (gr. kybernesis – 1Kor 12,28) zezwalają na jeszcze mniej tego rodzaju posługi, bo wiedzą właśnie, że jest jeszcze wiele innych dróg dotarcia Słowa Bożego do ludzi. Drogą zaś najlepszą jest natchniony wykład Pisma Świętego (ang. expository preaching). Popatrzmy jak to się dzieje w Kensington Temple w Londynie, sztandarowym czy flagowym, jak go nazywają, zborze Kościoła Zielonoświątkowego „Elim” w Wielkiej Brytanii (ang. Elim Pentecostal Church). „Radujemy się z czasu sprawowania uwielbienia i często śpiewamy duchem. Wierzę, że jest to jeden z najlepszych sposobów posługiwania się darem języków – wielbimy Boga jako chór, często śpiewając innymi językami. Języki są dla oddawania chwały i uwielbienia Boga, oraz dla osobistej modlitwy” – mówi pierwszy pastor. Delikatnie odradza on ludziom „językowe solo”, jak je nazywa. Czasem zezwoli komuś na przekazanie poselstwa innymi językami podczas nabożeństwa, ale tylko wtedy, kiedy po rozmowie z tym człowiekiem zgodzą się na to przywódcy zboru. Wówczas taka osoba może posłużyć się mikrofonem, by wszyscy mogli usłyszeć przesłanie i je rozsądzić. „Chcę bowiem, by owi ludzie, zanim podzielą się swoim przesłaniem ze wszystkimi, najpierw opowiedzieli je kierownictwu zboru”. Odnosi się to także do innych darów duchowych, nie tylko języków, w tym znanym zborze zielonoświątkowym.
Co to są za języki, którymi się posługujemy, gdy mówimy i śpiewamy innymi językami? Na pewno mogą to być języki ludzkie spośród wielu tysięcy języków i dialektów istniejących na tym świecie („choćbym mówił językami ludzkimi” – 1Kor 13,1). O ksenolalii w dniu Pięćdziesiątnicy wiemy. O rozpoznanym języku arabskim mówiliśmy w jednym z poprzednich odcinków tych rozważań. Czytaliśmy o nawróceniu i wierze w Jeszuę (Jezusa z Nazaretu) jako Mesjasza twardych starozakonnych, w tym rabinów, na skutek przesłania, jakie usłyszeli w czystej hebrajszczyźnie z ust prostej chrześcijańskiej kobiety. Dalej, oto podczas obozu młodzieżowego odbywa się nabożeństwo wspólnie z miejscowymi współwyznawcami. Niedaleko ode mnie stoi kobieta, która podczas wspólnej modlitwy modli się po niemiecku. Po nabożeństwie, ni stąd ni zowąd, opisując wygląd tej niemłodej już kobiety pytam kierownika obozu czy to jest Niemka, czy może autochtonka śląskoopolska, bo na tych terenach odbywał się obóz. Nie, ona nie stąd, i nie zna niemieckiego odpowiedział. Przyznam dzisiaj, że sprawy nie badałem wówczas szczegółowo. Nie było bowiem dla mnie nic dziwnego w tym, że osoba nie znająca niemieckiego dzięki przebłyskowi Ducha mogła modlić się w tym języku. Czy mogą to być języki anielskie? Apostoł mówi: „Choćbym mówił językami anielskimi” (1Kor13,1). Czy chodzi tutaj o informację, że istnieje język anielski, czy też o to, że gdyby nawet taki język istniał i potrafiłbym nim mówić, a nie miałbym miłości byłbym niczym? Przekaz biblijny zdaje się mówić, że aniołowie znają wszystkie języki ludzkie na tym świecie, i gdy przychodzą do człowieka, to zwracają się do niego w języku jego codzienności. Do Marii Panny zwrócił się anioł Gabriel w języku mieszkańców Nazaretu, który był również jej językiem codziennym (na pewno nie po łacinie Ave Maria). Gdy do nas przychodzi anioł, mówi po polsku. Choć mamy apokryf pt. „Testament Hioba” (45-50), który mówi, że córki Hioba otrzymały zdolność mówienia językami anielskimi. Jemina doznała przemiany serca i „mówiła dialektem anielskim”, Kesja „dialektem zwierzchności”, a trzecia córka Kerenhappuch „dialektem tych na wysokości (…) dialektem cherubów”. Jak to było, Bóg wie. Następnie, podczas glossolalii mogą być wypowiadane słowa „spoza ludzkiego języka” (R. Laurentin). Wreszcie mogą to być języki, szczególnie podczas śpiewania duchem, na wzór niemowlęcego gaworzenia, które matka doskonale rozumie (jest to wzajemny kontakt), takie – jeśli pozwolicie – agu, gu, gu, gu, gu. I to częściej, niż nam się wydaje.
Edward Czajko
uż. za zgodą red. Czas. Chrześcijanin, nr 11-12/2001