Nędzny ja człowiek! Kto mnie wybawi z tego ciała śmierci? (Rz 7,24)
Kto jest tym nędzarzem? No właśnie, kto? Czytając cały fragment – Rz 7,14-24 – egzystencjalnie i osobiście musimy powiedzieć, że chodzi tu o ciebie i o mnie. Do takiego osobistego czytania Pisma Świętego, Ewangelii, zachęca np. Włodzimierz F. Marcinkowski: „Czytaj osobiście. Oznacza to czytanie z zastosowaniem przeczytanego tekstu do samego siebie. Żywy, osobisty udział w czytaniu powinien spowodować możność postawienia siebie samego w położeniu każdego człowieka, o którym mówi Ewangelia. Celnik bijący się w piersi i wołający: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu – to właśnie ja.
Opodal celnika stoi faryzeusz z miną wyrażającą zadowolenie z samego siebie – czyż to właśnie nie ja sam? Niechże duchowo przypadniemy do stóp Chrystusa, jak owa wszetecznica polewająca nogi Jego łzami, a głowę wonnościami. Judasz sprzedający Chrystusa – czyż to nie ja także, o Panie! Oto Piotr w noc pokuszenia grzejący się przy cudzym ogniu i zapierający się swego Nauczyciela. I to też ja. A oto ci, którzy już doświadczyli na sobie mocy Ewangelii, przebaczenia i wolności od grzechu, pokoju… Czyż nie stosuje się i to także do mnie? Pewien murzyn zapytał misjonarza: – Dlaczego w Ewangelii nic nie jest powiedziane o murzynach? – A czy uważasz się za grzesznika – zapytał z kolei misjonarz. – Tak – brzmiała odpowiedź. – A więc i o tobie jest tam mowa: „Przyszedłem wzywać nie sprawiedliwych, lecz grzesznych do pokuty” (Mt 9,13). Ewangelia została napisana dla wszystkich. Jest ona napisana i dla ciebie.”
Drugi cytat będzie z komentarza Wernera de Boora: „Wciąż na nowo roztrząsane jest pytanie, o kim właściwie mowa w rozdziale siódmym, a dyskusji towarzyszy atmosfera namiętności i podniecenia, co niewątpliwie świadczy, że w grę wchodzą interesy osobiste. Bo tylko one, ukryte za teologicznymi systemami, sprawiają, że sztywno trzymamy się swego stanowiska. W rzeczywistości bowiem na powyższe pytanie odpowiedzieć łatwo, a w kontekście całego listu rozdział siódmy zawiera tak jasną odpowiedź, że czytelnikowi porwanemu relacją Pawła do głowy nie przyjdzie zadawać owo słynne pytanie! Wszak „tua res agitur”, ciebie rzecz dotyczy, ty sam jesteś w niebezpieczeństwie”. Komu więc bije ten apostolski dzwon? Komu bije dzwon? On bije tobie (E. Hemingway) i… mnie!
A teraz zajrzyjmy do szkół interpretacji tego Pawłowego, natchnionego przez Ducha Świętego, tekstu z Listu do Rzymian. Te szkoły można podzielić na trzy grupy. Według szkoły pierwszej, we fragmencie tym (Rz 7,14-24) apostoł opisuje człowieka nie odrodzonego, człowieka naturalnego, który nie został jeszcze przebudzony, ożywiony i na nowo narodzony. Druga szkoła widzi tutaj człowieka odrodzonego i to zawsze, nawet u szczytu jego chrześcijańskiej formy: jest zdania, że apostoł opisuje tutaj siebie i swoje doświadczenie będące jego udziałem w chwili, gdy te właśnie słowa pisał. Trzecia zaś szkoła utrzymuje, że jest to opis człowieka odrodzonego w jego pierwszej fazie, na początku jego chrześcijańskiego życia, nim doświadczył „drugiego błogosławieństwa” czy „drugiego przeżycia”, które przenosi go ze stanu opisanego tutaj do stanu przedstawionego w rozdziale ósmym. Innymi słowy, że jest to tylko tymczasowy, wstępny etap w życiu odrodzonego człowieka.
Należy przyznać, że poszczególne szkoły miały swoich wybitnych przedstawicieli. Powszechnie się przyjmuje, że większość Ojców Kościoła w okresie trzech pierwszych stuleci ery chrześcijańskiej widziała w naszym fragmencie Listu opis człowieka naturalnego, nie odrodzonego. Taki jest historyczny fakt. Wielkiego wyłomu w stanowisku Ojców Kościoła dokonał dopiero Augustyn (386-430), który porzucił szkołę pierwszą, a zaczął mianowicie reprezentować pogląd, że chodzi tutaj o człowieka odrodzonego, zawsze, nawet – jak powiedzieliśmy już – u szczytu jego chrześcijańskiej formy. Zaczął więc być przedstawicielem szkoły drugiej. Jego śladem poszli reformatorzy i purytanie, i wszyscy ich naśladowcy. Arminianie zaś, zwolennicy nauki Arminiusza o sile woli człowieka, opowiadali się za poglądem większości Ojców Kościoła, czyli stali na stanowisku, że w naszym tekście chodzi o człowieka przed jego duchowym odrodzeniem. W ostatnim, z kolei, stuleciu było w tradycji ewangelikalnej wielu takich, którzy reprezentowali trzecią szkołę czyli widzieli tutaj odrodzonego człowieka na początku jego drogi wiary, przed doświadczeniem jakiegoś „drugiego błogosławieństwa”.
Jakie należy zająć stanowisko odnośnie do tych trzech poglądów? Wydaje się, że żaden nie wytrzymuje krytyki. Człowiek naturalny, niewierzący, nie odrodzony, takich męczarni – jak opisane w tekście – wcale nie przeżywa. Jest umarły przez upadki i grzechy, chodzi w ciemności, wcale nie pragnie czynić dobrego, nie zdaje w ogóle sobie sprawy z tego, że zakon jest duchowy, a on cielesny, zaprzedany grzechowi. Nie może to być także opis człowieka odrodzonego, gdyż jako ludzie odrodzeni mamy pokój z Bogiem, jesteśmy w Królestwie Bożym, które jest „sprawiedliwością, pokojem i radością w Duchu Świętym” (por. Rz 14,17) i grzech nad nami panować nie będzie, bo nie jesteśmy pod zakonem, lecz pod łaską (por. Rz 6,14). Gdyby tak miało wyglądać prawdziwe chrześcijaństwo jak je opisuje nasz tekst, to byłoby to naprawdę bardzo nędzne i przykre chrześcijaństwo. Nie opisuje także chrześcijaństwa przed jakimś „drugim błogosławieństwem”, bo jakże często tzw. drugie błogosławieństwo nie jest takim punktem zwrotnym jak czasem by się mogło wydawać.
Czy jest zatem czwarta możliwość interpretacji? Wydaje się, że jest. Jestem jej zwolennikiem. Została ona zasygnalizowana przez D. Martyna Lloyda-Jonesa w jego kazaniach na temat Listu do Rzymian wygłoszonych w latach 1955-1956 w czasie piątkowych wieczorów w Westminster Chapel w Londynie. W tekście naszym, w tej dramatycznej formie, personalizując dowód, apostoł przedstawia człowieka, który został „trafiony” przez zakon, bo tam o zakonie mowa, a nie doznał jeszcze „pochwycenia” przez łaskę Bożą, przez Ewangelię. Przeżywa świadomość grzechu ten człowiek. Zobaczył przez Ducha Świętego świętość, duchowość zakonu. Czuje się potępiony. Po raz pierwszy doświadcza swojej słabości. Usiłuje zachowywać zakon dzięki swojej własnej mocy i stwierdza, że absolutnie nie jest w stanie. Jest przekonany o swoim grzechu i czuje się potępiony. Nie zna, nie rozumie prawdy o ewangelii, prawdy o zbawieniu w i przez Pana Jezusa Chrystusa.
Takie doświadczenie było i jest udziałem wielu. Wystarczy poczytać książki o przebudzeniu religijnym czy biografie jakiegoś wielkiego świętego, by znaleźć potwierdzenie tej tezy. Widzą znaczenie zakonu po raz pierwszy, widzą, że są umarli, „zabici” przez zakon. Chcą się poprawić, ale nie mogą. Taki stan może trwać wiele dni, wiele tygodni, a nawet czasem wiele lat. Wreszcie prawda o Chrystusie i Jego pełnym zbawieniu zostaje im objawiona, co przynosi pokój, radość, szczęście i moc. Przeniesieni zostają – że tak powiemy – do błogosławionego ósmego rozdziału Listu do Rzymian. Wymienię tu dwa historyczne przykłady. Pierwszy, to znany pietysta niemiecki, August Herman Francke, którego biografia w języku polskim ukazała się przed wojną (Warszawa 1928), drugi to John Wesley w okresie bogobojnego życia, ale przed przeżyciem duchowym przy Aldersgate Street w Londynie, kiedy to doznał „dziwnego rozgrzania serca” i mocy ewangelii.
Albowiem przez zakon jest tylko poznanie grzechu. Zbawienie i wolność od panowania grzechu jest przez ewangelię.
Edward Czajko
za zgodą / źródło: Chrześcijanin 1997/05-06/