Kiedy ludzie staną się braćmi? – W. F. Marcinkowski

cz.2

Skąd zło?

W czym tkwi przyczyna naszego niepowodzenia w dążeniu do jedności? Zastanówmy się nad tym, jak powstał rozłam na świecie? Unde malum? Skąd (…) zło? Biblia mówi, że pierwsze rozdzielenie powstało między Bogiem a aniołem, i że przyczyną tego była pycha i zarozumiałość.

Pierwsi ludzie upadli na skutek nieposłuszeństwa Bogu, tj. pewności siebie i samo woli.

Kain zabił brata z powodu samolubstwa. Już pierwsi ludzie utracili łączność nie tylko z Bogiem i wzajemnie między sobą i stworzeniem. Ziemia zaczęła rodzić ciernie i chwasty. Kain stał się tułaczem na ziemi.

Interesujący jest fakt, że właśnie Kain pierwszy zbudował miasto Henoch (1 Mojżeszowa 4,17). Miasto przedstawia sobą sprzeczność (paradoks): z pozoru najwyższe zjednoczenie, a w rzeczywistości jest zorganizowaną pustynią! Miasto jest charakterystycznym wyrazem rozdzielenia i samotności. W mieście ludzie odgradzają się od Boga, od siebie i od przyrody. W mieście mamy zamknięte nie tylko drzwi do naszego domu, lecz i nasze dusze. Stąd rosyjskie przysłowie mówi: „Bóg stworzył wieś, a szatan miasto”. Dlatego też Leonid Andrejew rozpoczyna swoją powieść pt. Przeklęcie zwierzęcia słowami: „Boję się miasta: kocham bezludne morze i las”. Mieszkańcy miast zamknęli się w kubicznych1 pudłach i wydają się być istotami z kubicznymi duszami.

Pamiętam jak dzisiaj, to okropne uczucie samotności, które przeżywałem w czasach studenckich, w tym ogromnym skupisku ludzi, w ówczesnym Petersburgu. Jakże często ludzie w wielkim mieście nie widzą, kto mieszka z nimi w jednym domu, a nawet i na tym samym piętrze, w sąsiedztwie przez schody.

Wspomnijmy o fakcie budowy wieży babilońskiej. Biblia mówi w 8. rozdziale Pierwszej Księgi Mojżeszowej, że z początku był tylko jeden ród ludzki, o jednym narzeczu. Ta ówczesna jedność ludzkości i pradawnego wspólnego języka (prajęzyka) jest coraz bardziej potwierdzana przez filologię. Dlatego wiele słów, w szczególności oznaczających pokrewieństwo, zachowało i dotychczas dźwiękowe podobieństwo w różnych językach (ros. brat, łac. frater, niem. bruder, ang. brother…).

Ludzie rozpoczęli wówczas budowę wieży aż do niebios z wielką pewnością siebie: „Zrobimy sobie imię” – mówili.

Archeologia zna pozostałości tej wieży (Birs-Nimrud), mającej 46 metrów wysokości i 710 metrów w obwodzie. Nazywa się zikkurat (zrobić sobie imię). A filozofia ubóstwienia człowieka (Nietzsche , Feuerbach2 z jego dewizą: homo homini deus est – człowiek człowiekowi bogiem jest; Stirner3 z jego butną zarozumiałością, Kiryłow u Dostojewskiego4), kontynuuje duchową linię podobnego światopoglądu i do późniejszych czasów. Czy w każdej duszy nie gnieździ się prastara skłonność do pewności siebie, samolubstwa, samo-ubóstwienia lub mówiąc po prostu, do dumy? (Ubóstwienie człowieka, dumne oddawanie czci sobie, wywyższanie samego siebie – jest przeciwstawieniem się Bogo-człowieczeństwu – pokornemu zstępowaniu Bóstwa do istoty ludzkiej, Bożego wcielenia się).

„Zostaw nas, hardy człowieku! Ty jedynie dla siebie chcesz mieć wolność” – mówi syn stepów, stary cygan, do młodego Aleko, syna cywilizacji (w poemacie Puszkina pt. Cyganie).

Cała ta historia świadczy o tym, że upewniając siebie jako centrum, ludzie utracili wspólne centrum – Boga. A tracąc Boga, utracili jeden drugiego, utracili siebie. Ludzie rozproszyli się i poszli do swoich „czarnych studni” i jedynie w czasie wielkich świąt wspominają o innych podobnych więźniach i chwilowo wypełzają ze swoich ciemnych schronisk. Przyroda poddaje się człowiekowi na tyle, na ile on jest oddany Bogu. Obecnie i przyroda buntuje się przeciwko swojemu królowi. I czyż nie stwierdza tego faktu psychologia socjalna – utratę ogólnego centrum, rozpad i rozpylanie się ludzkości na wiele ułudnych centrów – atomów?

Co jest potrzebne do Wspólnoty?

Pragniemy stworzyć zdrową wspólnotę. Szukamy obcowania z ludźmi. Mówiąc prościej – idziemy do ludzi. Okazuje się, że nie jest to jednak łatwe do wykonania, Talent obcowania (towarzyskość) polega po pierwsze na zdolności wyjścia ze swego futerału. Dusze nasze jednak są jakby zamknięte, a klucze do nich wrzucone do morza.

Po drugie, trzeba mieć coś wzajemnie wspólnego i ta wspólność winna być tak wywyższona, aby dla niej warto było „wychodzić” z siebie. Na tym polega bieda, że często między nami nie ma niczego wspólnego, lub, co jeszcze gorsze, nie ma wśród ludzi Nikogo wspólnego. Wspólnota powinna być taka, abyśmy mogli „widzieć” innego człowieka, a to tak rzadko spotyka się wśród ludzi, którzy przechodzą jeden obok drugiego, jak ślepi. Maeterlinck5 opowiada o człowieku, który mieszkał przez dziesięć lat w jednym domu ze swoją siostrą i spotykał się z nią codziennie – lecz „zobaczył” ją tylko jeden raz, a mianowicie, nad grobem ich matki, wtedy, gdy się z matką żegnali.

Aby móc miłować, trzeba widzieć w człowieku żywą duszę; tym bardziej konieczne jest jasne spojrzenie duszy, dlatego, aby móc przebaczać. W tym niedoskonałym świecie miłować najczęściej znaczy przebaczać, „miłować człowieka grzesznego”, nie patrząc na jego niedoskonałość.

Pomyślmy o naszej miłości: dlaczego jest ona bezsilna do stworzenia między nami złotego pomostu społeczności? Psychologia uczy, że miłość jest uczuciem, wynikającym z pragnienia dobra dla innej osoby, bez oczekiwania od niej za to jakiejś korzyści lub wygody dla siebie: „Miłość nie szuka swego”.

A nasza miłość jest zwykle egoistyczna, tj. jedynie zdaje się być miłością. L. N. Tołstoj6 pisze w swoim dzienniku o swojej młodzieńczej miłości, którą przeżył w osiemnastym roku życia: „Zauważyłem, że chcę mniej kochać, a być więcej kochanym”. Egoista nie tylko sam siebie miłuje, lecz chce, aby także inni go miłowali. W ten sposób nasza miłość jest często jedynie podwojonym egoizmem. Ludzie jednoczą się w towarzystwa akcyjne nie dlatego, że miłują się wzajemnie, lecz jedynie dlatego, aby pomóc jeden drugiemu być egoistami. W innych przypadkach nasza miłość jest abstrakcyjna, jesteśmy gotowi objąć całą ludzkość i w tymże czasie nienawidzimy bliźniego, z którym przeżywamy każdy dzień (Gogol7: Świetlane Zmartwychwstanie Pańskie). „Wy kochacie idee, a nie ludzi”, mówiono do Bakunina.
„Nam niezbędny jest nie egoizm, nie altruizm, lecz pokrewieństwo”, jak mówił oryginalny rosyjski myśliciel N. F. Fedorow, w swojej Filozofii ogólnej sprawy. Nie „ja”, nie „ty”, a „my” – stanowi rzeczywistą, radosną, różnoraką, powszechną wartość społecznego życia. W żywym socjalnym organizmie ludzie są złączeni więzami tkliwego, osobistego przywiązania. Jednak często przestajemy miłować, żartować i przebaczać. Miłować w bliźnim należy coś, co warte jest i miłości, i wyrzeczenia się siebie, co zdolne byłoby stopić nasze ja, i podnieść nas wysoko nad tę nieprzekraczalną, zdawać by się mogło, granicę, stworzoną przez nasze ja. I to nie tylko na jeden moment, jak tego dokonała w wyżej wspomnianym wypadku miłość do zmarłej matki, chociaż i ta miłość była promieniem od Boga. Miłość nasza winna być uduchowiona, podobna do tej, która przebłyskuje romantyzmem w młodości – czy jednak jedynie w młodości można być romantykiem? Nienadaremnie W. Sołowiow żartuje ironicznie z logiki materialistów-społeczników: „Ponieważ pochodzimy od małpy, kochajmy się nawzajem”.

Jakżeż inaczej, mądrzej i życiowo brzmi następujący sylogizm: „Pochodzimy od Boga, dlatego będziemy miłowali jeden drugiego”.

Społeczna wartość Religii

Chcąc wierzyć w człowieka, trzeba wierzyć w Boga. Kto traci wiarę w Boga, traci wiarę w człowieka. W ten sposób rozum i doświadczenie uczą nas o czym mówi Biblia: utraciliśmy jeden drugiego dlatego, że utraciliśmy Boga i zechcieliśmy „zrobić sobie imię”.

Aby wrócić do człowieka, trzeba powrócić do Boga. To wyraża znany schemat Doroteusza8 (w Miłości dobroci): „Bóg znajduje się w centrum koła, a dwoje ludzi – w dwóch różnych punktach na obwodzie koła; poruszając się po promieniach do centrum, ludzie zbliżają się tym samym do siebie. Im bliżej są ludzie do Boga, tym bliżej są jeden do drugiego. Miłość jest od Boga, mówi apostoł Jan. I czyż nie dlatego Chrystus potwierdził ze Starego Testamentu nie tylko przykazanie o miłości do człowieka, lecz i przykazanie o miłości do Boga; miłość do Boga w Słowie Bożym jest na pierwszym miejscu – albowiem jest warunkiem, który czyni naszą miłość do człowieka szlachetną, uwolnioną od egoizmu, uduchowioną. Prawdziwa społeczność powstaje tam, gdzie iskra Boża zapala się od jednego serca do drugiego, podobna do iskry niebiańskiej, tkwiącej w sercu. Iskry te obejmują płomieniem całą duszę i tworzą symfonię światła, uprzedzającego nadejście zwycięstwa prawdy i miłości – gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkim”.

Na tym polega społeczna, socjalna wartość religii. Religia stanowi obcowanie z Bogiem – i w Bogu z ludźmi. Miłość winna być wzniosła i jedynie w Bogu znajdujemy centrum, które podnosi nas ponad wszystkie przegrody, wznosi nas tak· jak potężny przypływ oceanu, który podnosi okręty i łodzie tkwiące w przybrzeżnym mule. Jedynie On może wyprowadzić nas z naszych „czarnych studni” na bezbrzeżną przestrzeń powszechnego obcowania ze wszystkimi i ze wszystkim. Ten przemożny przypływ nadszedł. Nie my podnieśliśmy się do Boga, lecz On przyszedł do nas w Osobie Jezusa Chrystusa. Bóg stał się człowiekiem, aby człowieka podnieść do Boga.

Cóż właściwie uczynił Chrystus w sensie pojednania człowieka z Bogiem i stworzeniem?

Misja Chrystusa – Ewangelia braterstwa

Jego zasadniczym celem było pojednanie. „Aby wszyscy byli jedno”, tak modlił się w swojej arcykapłańskiej modlitwie. Chrystus jest pokojem. „On jest pokojem naszym”. On jest doskonałą harmonią między Bogiem i człowiekiem, duchem i ciałem.

Jerozolima była predestynowana do służby jedynie jako Jego pierwowzór (hebr. słowo Jeruzalem, w tłumaczeniu Hieronima Błogosławionego, oznacza „widzenie pokoju”). A Chrystus jest wypełnieniem tych proroctw. On, „Książę Pokoju” i „Wódz Cichości”. Chrystus objawia tajemnicę obcowania między ludźmi.

„Albowiem gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Gdzie jest atmosfera pokory, miłości, usługiwania – tam niewidzialna jest Jego obecność. Ten werset z Pisma Świętego można lepiej zrozumieć w kontekście poprzedniego wersetu: „Nadto powiadam wam, że jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają ją od Ojca mojego, który jest w niebie. Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich”. Chcąc zbierać się w Jego imię należy „zgodzić się prosić o wszelką rzecz”, we wszystkim zgodzić się, w zupełności upokorzyć się jeden przed drugim dla dobra jednomyślności (Fłorienski9: Filar i ugruntowanie prawdy). Dlatego Chrystus posyłał apostołów po dwóch i w tej symbolicznej dwójce istnieje cząstka – molekuła żywego organizmu Kościoła. Upokorzenie się jednego przed drugim może mieć jednakże miejsce jedynie w imię Boskiego początku, tj. Chrystusa. Czyż życie nie potwierdza w sposób pozytywny i negatywny tego prawa? Czyż nie w tym leży sekret powodzenia i niepowodzenia w rodzinnym i społecznym życiu? Gdzie dwaj albo trzej zgromadzeni są w imię Moje, tam jestem pośród nich… A tam, gdzie są zgromadzeni w imię swoje, tam istnieje zły duch pewności siebie i rozdzielenia. Porównajmy tłumny wiec, naelektryzowany złością, skoncentrowany na żądaniach różnych praw dla każdego, a nie na obowiązku lub miłości – z rozrzewniającą cichością liturgicznej powszechnej społeczności, z udziałem nowej Boskiej natury, nowego ciała i nowej krwi w Chrystusie.

Chrystus nie tylko odkrył tajemnicę wspólnoty, lecz również i drogę do niej. Chcąc być braćmi trzeba mieć jednego Ojca, lecz aby przyjść do Boga jako do Ojca, należy zburzyć przegrodę jaką jest grzech, znajdującą się między Bogiem a człowiekiem; należy odzyskać nową naturę, gdyż grzeszna natura człowieka nie może mieć wspólnoty ze świętą istotą Boga.

Chrystus umarł za nas, odkupił nas Krwią Swoją („Którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy, przez krew Chrystusową” – Ef 2,13).

Bracia krewni w Adamie mogą zabijać jeden drugiego; bracia spokrewnieni we krwi Chrystusowej, gotowi są umrzeć jeden za drugiego. Ludzie wiele przelali krwi, dążąc do zjednoczenia się w imię swoje, na podstawie starego egoistycznego ja, lecz wszystkie ich wysiłki przypominają jedynie pracę mitycznego Syzyfa, który skazany był na wieczne wtaczanie głazu na górę, gdy jednak głaz był już na szczycie góry, staczał się z powrotem. Pogodzenie umiejętności posiadania wspólnoty, z antyreligijną pychą, jest niemożliwe. Ona, tak jak ciężki głaz nienawiści, zawsze będzie wlec na dół nawet najbardziej wzniosłe porywy antyreligijnych budowniczych społeczeństwa. Jednak zjednoczenie w imię Chrystusa zawsze przemieniało osobiste, wspólnotowe i ekonomiczne życie. Wspomnijmy o doświadczeniach zboru w Jerozolimie.

„A u tych wszystkich wierzących było jedno serce i jedna dusza i nikt z nich nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólnie” (Dz 4,32).

Tajemnica wspólnoty i przy tym zupełnej – duchowej i materialnej – zawierała się w tym, że u chrześcijan było jedno serce. Następny werset wskazuje skąd, z jakiego źródła, wypływała ta przemożna siła. „Apostołowie zaś składali z wielką mocą świadectwo o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na nich wszystkich”. „Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek… i wydzielano każdemu, ile komu było trzeba” (Dz 4,34-35).

W zborze tym znaleziono rozwiązanie trudnego zagadnienia socjalnego dotyczącego wzajemnego stosunku jednostki i społeczeństwa. Zwykle, przy rozwiązywaniu tego problemu, istnieje niebezpieczeństwo wpadnięcia w jedną z dwóch skrajności: albo przyznajemy wolność i prawo jednostce, lekceważąc interesy i prawa społeczeństwa (anarchistyczny indywidualizm), albo jednostkę składamy w ofierze społeczeństwu (państwowy absolutyzm).

W zborze chrześcijańskim te obydwa elementy – i wolność jednostki i autorytet społeczeństwa – znajdują swoje połączenie w szczególnym wzajemnym uznaniu, w duchu miłości i dobrowolnego poddawania się sobie nawzajem w imię żywego zmartwychwstałego Chrystusa. Nie ma tu miejsca na hardą pewność siebie, ani na tyranizowanie mniejszości przez większość, lecz króluje duch wzajemnego, bratniego usługiwania, ten duch, który wypełnia przykazanie Chrystusa: „ktokolwiek by chciał między wami być wielki, niech będzie sługą waszym” (Mt 20,26).

Wypełniając to przykazanie, zbór chrześcijański wprowadza atmosferę usługiwania, która miała miejsce w czasie Wieczerzy Pańskiej, kiedy sam Pan obmywał nogi uczniom. To prawo istnieje i po dziś dzień na ziemi; świat już dawno przestałby istnieć, gdyby znikły miłość, usługiwanie i wzajemne wybaczanie. Na szczęście, nie wyczerpał się jeszcze duch bratniej miłości; nieszczęściem jednak jest to, że wyczerpuje się…

Osobiście znałem zbory chrześcijańskie w Rosji, w praktyce których stosowano zasadę „wszystko wspólne” („Wszech-zbory” Ewangelicznych Chrześcijan).

Moc miłości, modlitwy i radosne wzajemne usługiwanie stanowiły tam tak wielką siłę, że znane były przypadki uzdrawiania przez wierzących nieuleczalnie chorych, epileptyków, sparaliżowanych, itp. Nawet ateiści uznawali osiągnięcia tych zborów pod względem kultury ich gospodarowania. „Naturę” tych osiągnięć można zrozumieć wówczas, gdy zastanowimy się nad istotą przeżyć religijnych, które rodzą się podczas realnego nawrócenia się do Chrystusa.

Wspominam własne doświadczenie, jak również wielu innych, którzy przeżyli świadome nawrócenie się do Boga.

Jeden ze studentów, po upływie wielu lat przeżytych w pesymizmie i rozjątrzeniu, po przyjściu do Chrystusa, oświadczył, że w tym czasie miłość wypełniła jego serce i pragnął „cały świat uścisnąć”. Dziewczyna, która pokutując otrzymała przebaczenie i odczuła miłość Ojca, oświadczyła, że nieznane jej wcześniej wzruszające przeżycie przebaczenia, wypełniło jej serce umiłowaną pokorą wobec ludzi. I rzeczywiście, jak mógłbym wywyższać się nad innych lub odtrącać człowieka przez wszystkich pogardzanego? Przecież i za niego Jezus Chrystus przelał Swoją świętą krew i umiłował go do śmierci, a i sam jestem przecież jedynie grzesznikiem, który dostąpił przebaczenia. Przychodząc za pośrednictwem Chrystusa do Boga, poznajemy w Nim Ojca. On pragnie być Ojcem również tego upadłego grzesznika, ponieważ i u niego gdzieś w głębi duszy tkwi obraz Boga, chociaż zhańbiony.

Przez Chrystusa zaczynamy widzieć oczami wiary w każdym bliźnim człowieka, to, co warte jest miłości.

Podobnie do bohaterów Niebieskiego ptaka Maeterlincka10 znajdujemy cudowny diament, w świetle którego cały świat, tkwiący w złu, przedstawia się nam w swej pierwotnej krasie i to piękno winno być odnowione mocą miłości.

Nawrócenie jest zwrotem od własnego ja, od tego wszystkiego co nas oddziela od Boga (który nas wszystkich jednoczy Swym jedynym światłem), przejściem od egocentryzmu do teocentryzmu; zamianą maleńkiego, partyjnego ja na wielkie powszechne Jam jest. „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20) – mówi Apostoł Paweł.

Następuje proces rzeczywistego nowego narodzenia, odrodzenia. Zaczyna się od okazania posłuszeństwa Bogu, upokorzenia naszego ja i postępuje do pełnej przemiany i przetopienia w ogniu Ducha Świętego w nowe stworzenie, przygotowane do życia w nowym przyszłym niebie i nowej ziemi, gdzie przebywają prawda i miłość…

I odczuwamy wówczas niedostępną przedtem gotowość przebaczania, miłowania, nie szukając swego, obcowania z innymi nie w imię własne, ale w imię wyższego, Boskiego początku; przy tym budzi się w nas iskra, która rodzi wewnętrzną, duchową bliskość. (Szczerości nie należy utożsamiać z otwartością, która ma jedynie użyteczną wartość; czasami objawia ona jedynie naszą banalność). Wówczas już nie zimne, „wygasłe dusze”, ale gorące iskry goreją w nas i pociągają jednego do drugiego, ogrzewając i pieszcząc ciepłotą, promieniując radością wspólnoty.

Kończy się wtedy samotność i sieroctwo duszy, która znajduje w Bogu Ojcu także siebie, odzyskując swoją prawdziwą naturę. Chrystus, nawet opuszczony przez wszystkich, nie był samotnym: „Nie jestem Sam, bo Ojciec jest ze mną” (J 16,32).

Porównajmy z naszą rozsądną świadomością społecznego obciążenia i teoretycznym uzasadnieniem potrzeby wspólnoty – tę naturalną, a jednocześnie i nadnaturalną – Ewangelię braterstwa, którą głosi Apostoł miłości Jan: „Umiłowani, miłujmy się nawzajem, gdyż miłość jest od Boga, i każdy, kto miłuje, z Boga się narodził i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego jednorodzonego posłał na świat, abyśmy przezeń żyli. Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze. Umiłowani, jeżeli Bóg nas tak umiłował, i myśmy powinni nawzajem się miłować. Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy, Bóg mieszka w nas i miłość jego doszła w nas do doskonałości. Po tym poznajemy, że w nim mieszkamy, a On w nas, że z Ducha swojego nam udzielił. A my widzieliśmy i świadczymy, iż Ojciec posłał Syna jako Zbawiciela świata. Kto tedy wyzna, iż Jezus jest Synem Bożym, w tym mieszka Bóg, a on w Bogu. A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim” (1 J 4,7-16). „Bądźcie naśladowcami Boga… I chodźcie w miłości” – mówi Apostoł Paweł (Ef 5,1-2).

Przebywać z Bogiem, w Jego miłości i miłować jest tak naturalne, jak to, że promienie słońca dają ciepło i światło. Miłość ta roztopiła łańcuchy zamierzchłego niewolnictwa. Apostoł Paweł odsyłając do Filemona, dawnego jego sługę Onezyma, pisze: „Proszę cię za synem moim Onezymem, którego urodziłem w więzieniu… Tego ci odsyłam, a on jest sercem moim… I to już nie jako sługę, ale więcej niż sługę, bo jako brata umiłowanego… przyjmij go jak mnie” (Flm 10-17).

Stąd i nauka ewangeliczna o równości, o równej zacności wszystkich w Chrystusie, w Kościele, gdzie nie ma „Greka ani Żyda, niewolnika ani wolnego, lecz Chrystus jest wszystkim i we wszystkich” (Kol 3,11). Idea ta i miłość stały się później w historii źródłem szacunku dla człowieka i dla nauki socjalnej o wartości jednostki ludzkiej; ona też natchnęła pisarkę Harriet Beecher Stowe do napisania Chaty wuja Toma, która miała wpływ na późniejsze zlikwidowanie handlu niewolnikami w Ameryce.

Znajdując Boga, przenosimy się od swojego ograniczonego ja do wielkiego Ty. Nowe życie polega na spotkaniu się z Bogiem, przede wszystkim przez modlitwę. Psychologia modlitwy w znaczeniu socjalnym jest rzeczą nadzwyczajną.

U M. Gorkiego11 gdzieś w Spowiedzi mówi się, że człowiek, który nie modli się, nigdy nie może być do końca szczery.

Modląc się nie tylko podnosimy się na wyżynę, z której niewidoczne są nasze przegródki, nie tylko przechodzimy z osobistego na powszechne, wszechludzkie i ponadwyznaniowe?, lecz odsłaniamy siebie do końca, spowiadając się przed Widzącym z tego, co tajemne; jedynie przed Bogiem jesteśmy do końca szczerzy. A szczerość jest obcowaniem duszy, jak wyżej mówiliśmy.

c.d. na kolejnej stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *