Świat bez nadziei

Książka: Jezus jest nadzieją
Autor: Stephen H. Travis
rozdział 1 – ŚWIAT BEZ NADZIEI

„Musi być przecież jakaś nadzieja” — płacze Mary w filmie „Ostatni brzeg”. Wojna atomowa starła z powierzchni ziemi cywilizację ludzką na północnej półkuli a radioaktywny pył jest zwiewany w południowym kierunku, nieodwołalnie niosąc wszystkim ludziom chorobę popromienną, śmierć i zapomnienie. Film opowiada nam, jak Mary, jej mąż Peter i inni Australijczycy na wybrzeżu Wiktorii starają się przeżyć pełne grozy ostatnie miesiące przed Końcem. Jedni szukają upojenia w alkoholu, inni lekkomyślnie ryzykują biorąc udział w wyścigach samochodowych. Niektórzy zapełniają czas poszukiwaniem przyjemności a inni kontynuując codzienną rutynę z rezygnacją oczekują na nieuchronne. Całe tysiące przyłączają się do mających miejsce pod gołym niebem krucjat religijnych. Ze względu na Mary, Peter sadzi drzewa i kupuje ludową ławkę ogrodową w zagadkowej nadziei, że przecież czeka ich i ich dziecko Jennifer jakaś przyszłość. „Musi być przecież jakaś nadzieja”. Cóż jednak, jeżeli jej nie będzie?

WIZJE PRZYSZŁOŚCI

Trudno jest dziś o nadzieję. Gdy wizjonerzy w ubiegłych stuleciach snuli swoje wizje przyszłości, opisywali zazwyczaj raj na ziemi, w którym potrzeby wszystkich ludzi są zaspokajane a wojny należą do przeszłości. Jednakże dwudziestowieczni prorocy są prorokami zagłady a nie nadziei — wystarczy wspomnieć „Rok 1984″ George’a Orwella’a, „Nowy wspaniały świat” Aldous’a Huxley’a, „Mechaniczną pomarańczę” Anthonyego Burgessa oraz książkę Neville’a Shute’a „Ostatni brzeg”, na podstawie którego 'nakręcono wspomniany film. Ponure stwierdzenie, że sytuacja ludzkości wciąż się pogarsza jest oczywistym upraszczaniem problemu. Wiemy przecież, że od pradawnych czasów ludzie lamentowali nad upadkiem człowieka. Na 300 lat przed Chrystusem Arystoteles powiedział podobno: „Patrząc na młode pokolenia rozpaczam nad przyszłością naszej cywilizacji”. W 1806 roku William Pitt stwierdził: „Otaczają nas rozpacz i ruina — nic więcej”. Zaś w 1892 Duke of Wellington napisał: „Dziękuję Bogu, że będzie mi oszczędzony ostateczny upadek, którego symptomy zbierają się nad naszymi głowami”.

Prawdą jest, iż dzieje się nam lepiej — i zarazem gorzej. Nie zmuszamy już więcej dzieci do pracy w kopalniach, lecz wysyłamy ludzi starych do domów opieki, aby nie sprawiali nam zbyt dużo kłopotów. Dwudziestowieczny postęp techniki jest jednak tak gwałtowny, że szansę tak na dobro jak i na chaos i zniszczenie są nieco odmienne od tych, z którymi mieliśmy do czynienia uprzednio. Przerażające jest tempo zmian i rozwoju. Moi rodzice urodzili się w czasach, gdy mało kto posiadał samochód, nielicznym zaś było dane zobaczyć samolot. Gdy ja przyszedłem na świat, bliski był czas, gdy samoloty miały zrzucić atomowe bomby na Hiroszimę i Nagasaki. Mając dwadzieścia pięć lat byłem jednym z 723 milionów telewidzów, którzy oglądali jak Neił Armstrong stawia stopę na Księżycu. Dzisiaj dzieci oglądają lądowania na Księżycu z taką nonszalancją, jakby patrzyły na kolejny odcinek „Gwiezdnych wojen” i jeszcze narzekają, że „Gwiezdne wojny” są bardziej interesujące.

Jeżeli zatrzymamy się nad pytaniem, dokąd zaprowadzą nas tak gwałtowne zmiany, odpowiedź nie jest jasna. Gatunek ludzki przypomina pasażerów szybko przyspieszającego odrzutowca, na pokładzie którego nie ma załogi. W 1973 roku prof. J. Bronowski prowadził w telewizji serię programów pod tytułem „Wzloty człowieka”. Zaintrygowało mnie ukryte w tym tytule założenie. Im bowiem wyżej wzniesie się ludzkość, tym bardziej katastroficzny może być jej upadek. Im bardziej zaawansowane są wynalazki, tym większa groźba samozniszczenia. Jesteśmy prawdopodobnie w stanie poradzić sobie z perspektywą osobistej zagłady — ostatecznie można zginąć spadając z drabiny lub pod kołami samochodu. Jednakże oczekiwanie na zagładę świata, który zrodził Platona, Beethovena, Szekspira i Einsteina jest perspektywą przed którą wzdragamy Się.

REZULTATY POSTĘPU

Tej perspektywie trzeba jednak stawić czoła. Rozważmy następujące oznaki zagłady. Po pierwsze, wyścig zbrojeń. Psychiatra R. D. Laing obliczył, że „na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat przeciętny człowiek zabił prawdopodobnie sto milionów swoich braci w człowieczeństwie” („The Politics of Experience”, 1967, s. 28). A „przeciętny człowiek” wciąż poszukuje coraz bardziej wyrafinowanych metod zwiększania tej liczby. W Ameryce Południowej i Afryce są kraje, które ponad połowę swoich skromnych dochodów przeznaczają na „obronę”. Magazyny sił nuklearnych zawierają atomowy równoważnik setek ton TNT na każdego mieszkańca ziemi. Zaś ostatnie wynalazki w dziedzinie broni chemicznej i biologicznej umożliwiają biedniejszym krajom zniszczenie całych populacji innych państw bez narażania się na kosztowną produkcję broni nuklearnych. Były kiedyś czasy, gdy tylko Bóg miał moc uczynienia końca świata. Dziś, jak się wydaje, prawie każdy może sobie na to pozwolić.

Dalej, mamy do czynienia z kryzysem populacyjnym. Pomiędzy XVII a XIX wiekiem ludzkość potrzebowała dwóch stuleci dla podwojenia populacji. Dziś podwaja się ona co 35 lat. Problem powstał nie dlatego, że rodzi się więcej dzieci niż poprzednio, lecz dlatego, że medycyna doprowadziła do ogromnego spadku śmiertelności. Tak więc rosnąca wciąż liczba ludzi unika — dzięki medycynie, śmierci we wczesnym dzieciństwie, tylko po to, by być wystawioną na groźbę nieustannego głodowania.

Wzrost populacji doprowadził do zwiększonego zainteresowania światowymi zasobami żywności na co wskazuje obecny wzrost cen. Nie możemy przecież oczekiwać, że Indianie będą bez końca tanio eksportować orzeszki ziemne, które tak lubimy pogryzać pijąc sherry, podczas gdy ich naród ginie z braku białka. Fakt, że dwie trzecie ludzkości żyje poniżej biologicznego minimum jest tak doskonale znany, tak często powtarzany, że nie wywołuje większego zdziwienia niż informacja, iż czołowy piłkarz Legii nie wystąpi w niedzielnych rozgrywkach ligowych. Intensyfikacja upraw zbożowych i wzmożone nawożenie może pomóc w zaspokajaniu potrzeb żywnościowych lecz tylko nieliczni eksperci są przekonani, że pomoc ta na długo ocali nas przed zniszczeniem.

Zasoby innych surowców naturalnych, jak ropy naftowej, rud metali czy wody też nie są nieograniczone. Już nie tylko fanatyczni konserwatyści ostrzegają przed tym: nawet przedstawiciele przemysłu i rządów zaczynają z przerażeniem myśleć o brakach w surowcach naturalnych. Każdy zaś posiadacz samochodu wie, jak szybko podwaja się cena paliwa. Zachodni przemysłowcy domagają się coraz większej ilości surowców do karmienia swoich technologicznych cudów a ich apetyty są nienasycone. W Stanach Zjednoczonych co dwanaście sekund rodzi się dziecko, co pięć sekund zjeżdża z taśmy montażowej nowy samochód. Aby przemysł samochodowy mógł się rozwijać, samochody muszą w rozsądnym czasie ulegać korozji, przez co z entuzjastycznym marnotrawstwem zużywane są światowe zasoby żelaza. Zaś każdy jeżdżący po ulicach samochód wymaga swojej porcji paliwa. Światowe zużycie benzyny podwaja się co dziesięć lat dzięki czemu nie ma szans, aby za pięćdziesiąt lat zostało jej choć trochę.

Wówczas, rzecz jasna, energia atomowa może być pewnym źródłem energii, które zastąpi ropę naftową. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że za 50 lat będziemy jeszcze istnieli a to z powodu braku tlenu w atmosferze. Podczas 1000 kilometrowej podróży samochód zużywa tyle tlenu, ile człowiek potrzebuje do oddychania na rok. Boeing 747 spala podczas lotu przez Atlantyk (w jedną stronę) pięćdziesiąt ton tlenu. Same Stany Zjednoczone produkują tylko 60% tlenu, jaki zużywają. Jeżeli zaś nadal będziemy skażali oceany zabijając wytwarzające tlen oceaniczne glony, możemy osiągnąć stan, w którym zabraknie tlenu dla podtrzymywania ludzkiego życia. Człowiek stanie się jak drapieżna bestia, która pożarłszy wszystkie ofiary zdechła następnie z głodu.

Zanieczyszczenia są kolejnym rezultatem postępu technologicznego. Nie tylko zaśmiecamy ziemię niezniszczalnymi odpadkami z plastików i wylewamy nieczystości oraz chemikalia do oceanów, lecz także zagrażamy na tym polu własnemu gatunkowi. Szesnastego października 1973 roku w okolicy Kumamoto, w Japonii, pewien człowiek popełnił samobójstwo rzucając się pod pociąg ekspresowy. Okazało się, że cierpiał on na zatrucie rtęcią spowodowane wylaniem się tego metalu do wód zatoki Minamata. Japońskie Ministerstwo Spraw Socjalnych ocenia, że około 340 tysięcy ludzi wciąż cierpi na przewlekłe choroby spowodowane zrzuceniem bomby atomowej na Hiroszimę w 1945 roku. Nawet pokojowe wykorzystywanie energii atomowej niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Roczna praca 1000-megawatowej elektrowni jądrowej wytwarza 675 litrów radioaktywnej cieczy, które trzeba przez 200 do 300 lat trzymać w zamknięciu. To długi czas, gdy w grę wchodzi zabezpieczenie przed wypadkiem.

Zaś życie ludzkie nadal trwa. Jest to jednak życie przypominające egzystencję ludzi mieszkających na zboczach wulkanu, który w każdej chwili może wybuchnąć. Były Sekretarz Generalny ONZ, U Thant powiedział: „Ludzkość musi znaleźć globalne rozwiązania globalnych problemów, w przeciwnym bowiem przypadku zginie — jeżeli nie w ogniu nuklearnej zagłady, to przy wtórze skowytu gatunków w cywilizacji, gdzie brak będzie wody, zasobów naturalnych i pożywienia”. A cóż sprawiło, że stanęliśmy na krawędzi zagłady? Nie technologia, lecz, jak to określił Lewis Mumford, „niepoprawny człowiek”. Robert McNamara, gdy w końcu lat sześćdziesiątych był Sekretarzem Obrony USA, powiedział w jednym z przemówień, że w naszych czasach sama natura człowieka stała się głównym przedmiotem krytycznych rozważań. „Wszystkie historyczne dowody wskazują, że człowiek jest rzeczywiście rozumnym zwierzęciem, wyposażonym jednakże w nie ograniczoną możliwość popełniania głupstw… Kreśli zarysy Utopii, ale nigdy nie zaczyna ich budować” (cytowane przez G. Reida w pracy „The Elaborate Funeral” — Wypracowany pogrzeb, 1972, s. 48). Inny autor tak ujął to zagadnienie:

„STWORZENIE NA ODWRÓT”

„Na końcu człowiek zniszczył niebo, które było nazywane ziemią. A ziemia była piękna i szczęśliwa dopóki nie uniósł się nad nią niszczący duch człowieka. A było to siódmego dnia przed końcem.

I rzekł człowiek: „Niech dana mi będzie władza na ziemi”. I widział człowiek, że władza jest dobra i nazwał tych, którzy do władzy dążyli „wielkimi przywódcami”, a tych, którzy starali się służyć innym i nieść im zgodę nazwał „słabeuszami”, „zgodliwymi i idącymi na kompromis”. A było to szóstego dnia przed końcem.

Potem rzekł człowiek: „Niech powstaną podziały między wszystkimi ludźmi i podzielił narody na te, które były z nim oraz te, które były przeciwko niemu. A było to piątego dnia przed końcem.

I rzekł człowiek: Zgromadźmy na jednym miejscu nasze surowce i zróbmy z nich więcej narzędzi do sprawowania władzy i kontrolowania: radio, aby władało ludzkim umysłem, rekwizycje, aby władały ludzkim ciałem, uniformy i symbole władzy, aby zdobyć ludzkie dusze”. A było to czwartego dnia przed końcem.

Potem rzekł człowiek: ,,Niech stanie się cenzura, aby oddzielić propagandę od prawdy”. I uczynił człowiek dwa wielkie urzędy cenzury służącej władzy nad ludzkimi myślami — jeden, aby mówiona była tylko taka prawda, która miała być głoszona w kraju, druga, aby mówiono tylko taką prawdę, jaka miała być głoszona za granicą. A było to trzeciego dnia przed końcem.

I rzekł człowiek: „Uczyńmy taką broń, która zabijałaby całe rzesze, miliony a nawet setki milionów na dużą odległość. I doskonalił broń biologiczną, pełne śmierci podwodne arsenały, zdalnie sterowane rakiety i wielkie flotylle wojennych samolotów oraz niszczące moce o sile dziesiątek miliardów ton TNT. A było to drugiego dnia przed końcem.

I rzekł człowiek: „Uczyńmy Boga na obraz nasz. Ogłośmy, że Bóg czyni, jak my czynimy, myśli, jak my myślimy, chce, jak my chcemy i zabija, jak my zabijamy”. Znalazł więc człowiek sposób, by atomowym ogniem i radioaktywnym pyłem zabijać nawet tych, którzy się jeszcze nie narodzili. I powiedział: „Tak być musi, nie ma innego wyjścia. Taka jest wola Boga”.

A dnia ostatniego ozwał się na ziemi wielki grzmot i człowiek wraz ze swoimi wytworami przestał istnieć. A był to dzień siódmy. I odetchnęła zgwałcona ziemia…

„NADZIEJA SIĘGA WIECZNOŚCI”

Tylko nieliczni mogą żyć bez nadziei. Dzieci myślą nad tym, kim będą w przyszłości, gdy dorosną, zaś rodzice planują przyszłość dzieci i swoje wycofanie się z życia. Przyczyną, dla której dzieci wierzą w bajki a dorośli zachwycają się romantycznymi musicalami jest motyw „wiecznej szczęśliwości”. Wyraża on coś, za czym wszyscy tęsknimy i o co walczymy. Pozbawiona celu, do którego można dążyć, osobowość ulega dezintegracji. Buzz Aidrin, drugi człowiek, który postawił stopę na Księżycu cały rok po swoim udanym lądowaniu na pokładzie Apollo 11 cierpiał na depresję psychiczną. W swojej książce „Return to Earth” (Powrót na Ziemię) opisuje, jak większość swojego życia spędził na dążeniu do tego trudnego celu. Teraz, gdy miał już za sobą spacer po Księżycu — najważniejszy z wszystkich celów — cierpiał na przygnębienie, gdyż wszystko było już dokonane. Tysiące ludzi, którzy osiągnęli stawiane sobie cele i nie mieli już co robić dalej, doświadczały uczucia pustki i bezsensu. Gdy przeto mówi się nam, że cała planeta Ziemia może już nie mieć dokąd iść, wystawia to na szwank nasze zdrowe zmysły. Cóż się wówczas stanie?

Był czas, gdy ponowne przyjście Chrystusa należało do chrześcijańskiej wiary i było celem, do którego ludzie dążyli. Dawało ono pewność, iż dobro w końcu zatryumfuje i spełnione zostaną Boże zamiary, jak również było bodźcem do rozwoju wewnętrznego, do głoszenia Ewangelii oraz do działalności społecznej. Dzisiaj jednak wyrzekamy się powszechnie tej wiary. Obietnica, że Chrystus nadejdzie, aby doprowadzić historię do punktu 'kulminacyjnego została zdyskredytowana przez fanatyków, nie dawali jej wiary ludzie godni szacunku, zignorowali ją kaznodzieje i wyśmiewali karykaturzyści. Jeżeli jednak wygnacie jednego demona, który podobno zamieszkuje dom i nic nie wstawicie na jego miejsce, niedługo potrwa zanim zobaczycie, jak siedem innych zajmuje opuszczone miejsce. I tak się też stało.

SIEDEM SUBSTYTUTÓW NADZIEI

Pierwszym „demonem”, który wślizgnie się na miejsce opuszczone przez chrześcijańską nadzieję jest rozpacz. Jeżeli odrzucicie myśl, że Bóg zaplanował ten świat, jedyną realistyczną postawą jest wówczas rozpacz. Pewna studentka Cambridge, pogrążona w pełnej rozpaczy literaturze i przygnębiona perspektywą samozatrucia się przez gatunek ludzki poznała, kontaktując się z misją chrześcijańską, chrześcijański pogląd na przyszłość. Mówiła później: „Nigdy nie sądziłam, że chrześcijanie tak dalece ulegają iluzjom. Z pewnością tak naprawdę to nie wierzycie, że istnieje jakaś nadzieja?” Nuta rozpaczy zawsze dźwięczała w balladach stylu pop musie. Joan Bacz ostrzega w swojej „Pieśni autostopowiczów”:

„Jesteście sierotami wieku, przed którymi nie ma żadnego jutra”.
Ballada Dawida Bowie’ego, „Pięć lat” opisuje okropność płynącą z uświadomienia sobie upływającego czasu:
„Idąc ulicą na targ matki płakały
Właśnie nadeszła wiadomość,
że zostało nam piąć lat, aby płakać.
Mały gazeciarz łkał, mówiąc nam, ze ziemia umiera.
Płakał tak bardzo, że twarz jego cala była mokra,
Wiedziałem wiać, że nie kłamie.
Mamy tylko pięć lat… mój mózg nie może tego znieść
Mamy pięć lat… to wszystko, co nam pozostało”.

Co młodzi wyśpiewują na festiwalach muzyki, ludzie starzy głoszą jako wiedzę, którą dały im lata. W 1955 roku, na dwa dni przed swoją śmiercią, Albert Einstein ogłosił wraz z Bertrandem Russellem „Manifest”. Zwracając uwagę na ryzyko termonuklearnej wojny pisali oni: „Doszliśmy do wniosku, iż im większą człowiek dysponuje wiedzą, tym posępniej patrzy w przyszłość”. Bertrand Russel wyraził swój własny pogląd takimi uszczypliwymi słowy: „Schronienie dla duszy może być wybudowane bezpiecznie jedynie na solidnej podstawie nieustępliwej rozpaczy”.

Jednakże dzisiejsze festiwale muzyki pop rzadko rozbrzmiewają nutą czarnej rozpaczy i trudno jest spotkać prawdziwych pesymistów, gdyż nasze serca płaczą za celami do osiągania i marzeniami, które można by realizować. Przeto więc bardziej popularnym substytutem nadziei okazuje się kojący optymizm opierający się bardziej na myśleniu życzeniowym niż na poważnym rozważeniu dostępnych faktów i dowodów. We wrześniu 1973 roku, w programie telewizyjnym zatytułowanym „Kontrowersje” znany „futurolog”, Hermann Kahn, dawał nam podstawy do optymizmu. Za mniej więcej sto lat — sugerował — możemy się spodziewać, iż ludność ziemi będzie liczyła 15 miliardów osób. Każda rodzina będzie posiadała trzy domy, dwa samochody a najprawdopodobniej również łódź podwodną. Autor dodawał, że siedemdziesiąt najważniejszych problemów świata prawdopodobnie pojawi się dopiero w okresie następnych dziesięciu—dwudziestu lat, lecz „przy założeniu średnio rozsądnego postępowania” rasa ludzka przetrwa i będzie się cieszyła opisywaną utopią. Na cóż są potrzebni pesymiści, gdy widzimy taki optymizm. Czy historia daje nam jakąkolwiek pewność, że rasa ludzka napotkawszy siedemdziesiąt problemów do każdego z nich podejdzie z rozsądkiem? Taki optymizm żałośnie upadnie w konfrontacji z siłami zła. Wszyscy oczywiście mamy nadzieję, „że jakoś to pójdzie”. Jednakże taki świecki optymizm jest wrogiem a nie sprzymierzeńcem prawdziwej chrześcijańskiej nadziei, ponieważ „całkowicie nie uwzględnia on problemu zła.

Trzecim substytutem nadziei jest ucieczka (eskapizm). W 1968 roku reporter magazynu „Life” przyniósł grupie amerykańskiej młodzieży, która uciekła od problemów współczesnego życia i mieszkała w jaskiniach Matalo na Krecie, wiadomość o śmierci Roberta Kennedy’ego. Odpowiedzią na informację była cisza. „Żadnego szoku, łez czy namiętności. Czy mamy tu do czynienia z nowym zjawiskiem? Ucieczka z Ameryki i ucieczka od wszelkich uczuć? Rozumiem brak zainteresowania, nieangażowanie się, ale gdzie podziały się wszystkie ich uczucia?” Ci młodzi w ten sposób radzili sobie z kryzysem. Inni szukają ucieczki w rozmaitych formach mistycyzmu. Udają się do Buddystów Zen i do Hinduskich Guru, zasiadają przy stolikach na spirytystycznych seansach i biorą udział w obrzędach czarnej magii, poszukując wewnętrznego spokoju i bezpieczeństwa — czegoś co by ich osłoniło przed nieprzyjemnym brudem rzeczywistości.

Inni zaś uciekają nie w mistycyzm lecz w przeszłość. Szaleństwo nabywania starych mebli i innych antyków, nasza tęsknota za rzeczami i miejscami, które przypominają nam dzieciństwo — wszystko to odzwierciedla zjawiska zwane przez Alvina Toffiera „psychologicznym dążeniem do prostszej, mniej burzliwej przeszłości”.

Czwartym sposobem radzenia sobie z kryzysem jest ucieczka w nałogi — modna dziś metoda pod hasłem „Dzisiaj pijesz jutro gnijesz”. Wiele cywilizacji w historii świata zginęło wśród orgii rozrywek, które ratowały ludzkie umysły przed myślami o nieuchronnej katastrofie. Nigdy zaś przemysł rozrywkowy nie był tak ogromny jak dzisiaj i nigdy rozrywki nie były tak łatwo dostępne jak dzięki telewizji. Jeżeli nawet wiadomości są nieprzyjemne, wiadomo, że zaraz po nich nastąpi program rozrywkowy. A jeżeli nie chcemy oglądać audycji o polityce czy zanieczyszczeniu środowiska, zawsze można zmienić program i obejrzeć kryminał. Istnieje pewna granica, powyżej której nasze emocje nie są w stanie znosić rzeczywistości. Nie twierdzę, oczywiście, iż jest coś złego w dobrej rozrywce. Chodzi o zachowanie proporcji.

Podczas gdy jedni zadowalają się pasywnym oglądaniem telewizji, co wprawia ich w stan swoistej hipnozy, inni szukają przeżyć, które dostarczą im zadowolenia w czasie poprzedzającym Koniec. Szaleńcze wyczyny młodych ludzi za kierownicami samochodów w końcu lat sześćdziesiątych oraz bardziej współczesne eksperymenty z seksem i narkotykami — wszystko to są ostatnie podrygi pokolenia, które wątpi w swoją przyszłość. Jesteśmy „pokoleniem dnia dzisiejszego”, dla którego przeszłość jest nieistotna a przyszłość całkowicie niepewna.

Piątym substytutem nadziei jest astrologia. Tysiące ludzi nie znajdując bezpieczeństwa w tradycyjnych religiach zwraca się o porady do astrologów. W Anglii pewna kobieta-astrolog twierdzi, iż czterdziestu znanych przemysłowców konsultuje się z nią przed podjęciem najważniejszych decyzji. W Stanach Zjednoczonych na 1.750 wychodzących tam dzienników 1.200 zawiera rubrykę poświęconą horoskopom. Oblicza się, iż działa tam 10.000 zawodowych astrologów. W czasie, gdy pisałem ten rozdział w radio reklamowano firmę Radiomobil, która 'każdemu nabywcy samochodowego radioodbiornika oferowała za darmo barwną książkę z horoskopami. Parę lat temu spotkałem kolegę studenta niosącego książkę pt. „Twoja przyszłość jest w gwiazdach”. Gdy zapytałem go, czy bierze to poważnie, odpowiedział z całą niewinnością: „Dlaczego nie?” A wystarczy przecież przeczytać swoje horoskopy w kilku gazetachi natychmiast widać, iż są albo tak mętne, że bezużyteczne, albo tak sprzeczne, że aż śmieszne. Jednakże astrologia coraz bardziej fascynuje ludzi, prawdopodobnie dlatego, że pomaga im manipulować przyszłością dla własnego zadowolenia. A czyż nie jest to zasadniczo egoistyczne — gwiazdy nigdy nie powiedzą ci „weź swój krzyż”.

Po szóste, mamy do czynienia z zadaniami totalitarnych państw, które odrzuciły religię jako źródło nadziei i zastąpili ją narodową utopią. „Stworzyliśmy nasz mit” — twierdził w Neapolu, w 1922 roku Mussolini — „Mit jest nadzieją i pasją. Nie jest konieczne, aby stał się rzeczywistością. On jest rzeczywistością przez to, że jest bodźcem, jest wiarą, jest nadzieją, jest odwagą. Naszym mitem jest naród”. (…) Jednostka jest poświęcana dla dobra państwa a obywatele państw znajdujących się „na drodze do utopii” są utrzymywani w tych krajach przy pomocy karabinów maszynowych i drutów kolczastych. Totalitarni przywódcy zagubili ścieżkę do raju z powodu nieznajomości natury ludzkiej — tak swojej jak i swoich przedmiotów władzy.

W końcu widzimy radykalny idealizm młodych ludzi, szczególnie studentów, w wolnym świecie. Słusznie protestują oni przeciwko okrucieństwom wojny i gwałtowi popełnianemu na środowisku naturalnym. Zasadnie obnażają właściwy naszemu kapitalistycznemu społeczeństwu, brak współczucia dla biednych i uciskanych. Jednakże, z dwóch przyczyn, ich nadzieje nie wypełniają się. Po pierwsze, ich rewolucyjny program jest nieadekwatny — widząc słabości zachodniego społeczeństwa nie umieją określić właściwie alternatywy dla niego. Dostrzegał to Mikę Jagger, członek zespołu Rolling Stones, gdy w wywiadzie dla „Playboy’a”, w 1969 roku tak mówił: „Nie widzę żadnego alternatywnego społeczeństwa, w którym mógłbym osiąść… O.K., można powiedzieć: żadnej królowej, żadnego parlamentu; ale jakąż to w końcu czyni różnicę. Może się to skończyć zakazywaniem tańców, jak czynił to Cromwell. I co z tego? Największym problemem tego kraju jest fakt, że kiedyś uznawano tu pewne wartości, a teraz jest tak wielu ludzi, którzy starają się te wartości wyrzucić… No i wyrzucają je, ale nic nie przynoszą w zamian”.

Po drugie, używając w coraz większym stopniu przemocy sprawiają, iż społeczeństwo, które starają się zmienić, używa siły w stosunku do nich. Nieliczni z nas z przyjemnością patrzą, jak policja brutalnie rozpędza demonstrantów, lecz większość z nas woli to niż anarchię i chaos, który, jak się wydaje, właściwy jest radykalnym programom.

JEZUS I NADZIEJA LUDZI

Oto jest siedem współczesnych popularnych „filozofii”. Większość z nich odnosi sukcesy, jeżeli miarą sukcesu może być liczba zwolenników. Niektóre z nich zawierają prawdę. Niektóre zasługują na podziw i szacunek. Wymieniłem je nie po to, by dowieść, iż nie warte są rozważenia, lecz aby pokazać, iż bez nadziei żyć nie można.

Ale czy te siedem „filozofii” zmieniło cokolwiek? Bardzo mało. Przyszłość świata pozostaje wątpliwa, bowiem niezmieniona pozostała natura człowieka. Nie odmieniły jej „filozofie”. I jeżeli politycy lub piosenkarze wykazują dzisiaj więcej optymizmu niż pięć lat temu, to nie dlatego, iż sytuacja się poprawiła. Przyczyną jest konieczność nadziei w życiu. Potrzebna jest nam nadzieja, która poważnie uwzględnia naturę człowieka. Aby zaś ją znaleźć musimy ponownie zwrócić się ku nadziei chrześcijańskiej. Książka niniejsza daje wyraz przekonaniu, iż Bóg działał poprzez Ukrzyżowanego, Wywyższonego i Zmartwychwstałego. Jezus jest kluczem do nadziei.