Bóg przeprowadził mnie przez ogień

Kochani, nie jestem pułkownik Borgen. Ale tak, jak powiedział pastor, jestem szeregowiec Borgen. Ale wiem, że jestem sługą, który służy w Armii Bożej. I próbuję być dobrym sługą. Kiedy Pan przyjdzie, będzie mógł mi powiedzieć: „Wejdź, sługo dobry!” Chcę wam powiedzieć: Dziękuję, że mnie zaprosiliście. Dziękuję wam za jedzenie i za miejsce, gdzie mogłem mieszkać. Kocham wasz kraj. Pokochałem wasze góry i wasze zielone łąki. I kocham waszych ludzi. Wierzę, że naprawdę miłujecie Boga. Mogę to widzieć na waszych twarzach. Wybaczcie, że nie mogę z wami rozmawiać. Wybaczcie mi to po prostu…

Ale kiedy chór tutaj śpiewał, kiedy pastorzy mówili i kiedy patrzę wokół na terroryzm i destrukcję, które szaleją na świecie, to myślę, że już wkrótce pójdziemy zobaczyć naszego Ojca w niebie. Myślę, że już wkrótce. Zobaczymy naszego Króla na niebiosach i będziemy się przechadzać po tych złotych ulicach i będę mógł nareszcie śpiewać wraz z tym chórem w niebiańskim języku. Będę mówił tym samym językiem, którym oni mówią i kiedy podejdę do was, będę mógł powiedzieć: „Witaj!” Będę znał was i będę mógł razem z wami powiedzieć: „Chwała Bogu”. Będziemy czcić naszego Króla razem. Powiem wam wtedy: „Ja jestem Dan, który odwiedził wasz kościół w Polsce” i zrozumiemy się.

Kiedy modliłem się dzisiaj rano o Boże prowadzenie, to czułem się taki niegodny i niegotowy, dlatego że jestem bardzo marnym mówcą. Ale poczułem, jak Pan szeptał do mych uszu: „Ja jestem z tobą zawsze, aż do skończenia świata”. Tylko wtedy mogę głosić. Wiem, że Pan jest dzisiaj z nami.

Dla tych z was, którzy mnie nie znają, nazywam się Dan Borgen i mieszkam w Teksasie. Mam żonę, dwójkę dzieci i trójkę wnuków. Chwała Bogu, oni wszyscy kochają Jezusa! Mam mamę, która ma 97 lat i ciągle modli się o naszą rodzinę. A dzisiaj modli się o Polskę, bo powiedziałem jej, że wyjeżdżam do Polski, a ona odpowiedziała: „Będę się modlić o ciebie”.

Chcę wam dzisiaj opowiadać o Bożym miłosierdziu, o tym, jaki Bóg jest dobry i jak On prowadzi każdego, kto w Niego wierzy. Kiedy miałem 13 lat, czułem, że jestem grzesznikiem i pokutowałem z moich grzechów. Prosiłem Jezusa, by przyszedł do mego serca. To było w niedzielę rano, a w niedzielę wieczorem Pan napełnił mnie swoim drogocennym Duchem Świętym. Nigdy nie zapomnę kobiety, która nie wiedziała, jak się gra na pianinie. Podeszła do pianina i zaczęła grać niesamowitą muzykę w Duchu Pańskim. Ale Pan przyszedł do mojego serca, Duch Święty spotkał i wypełnił mnie. Od tamtego czasu Mu służę.

Tak jak powiedziałem, jestem tylko pilotem. Nie jestem kaznodzieją, jak ci tutaj dżentelmeni, ale chwała Bogu! On mnie ciągle używa do Swej służby. On może używać każdego z nas: farmerów, biznesmenów, robotników. Każdego z nas może używać.

Jestem pilotem od 50 lat. Latałem dla sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych (US Airforce), a potem latałem dla linii lotniczych Pan American. Tam przeszedłem na emeryturę. Od tamtego czasu latam na odrzutowcach biznesowych. Raduję się z mojej pracy. Właśnie zakończyłem moje trzymiesięczne loty dla biznesmenów w Anglii. Ale ciągle jeszcze praktycznie nie przeszedłem na emeryturę, mimo że mam już 70 lat. Ale muszę się również uczyć, jak być dobrym drugim pilotem. Jeżeli chcę, by Bóg był moim Pilotem, to muszę się uczyć, jak być drugim pilotem, abym mógł podążać za Nim. Dla pilota jest to bardzo trudne, ponieważ oni zawsze chcą mieć wszystko pod kontrolą. Ale Bóg uczy mnie, jak iść za Nim. I dopóki nie nauczymy się we wszystkim naśladować Pana i nie uczynimy Jezusa Kapitanem w naszym życiu, to nigdy nie będziemy mieli pokoju i radości w drodze przez nasze życie. Ale kiedy idziemy za Nim, to On prowadzi nas przez radość, przez próby i doświadczenia, przez całe nasze życie. Jak On może troszczyć się tak po prostu o mnie? On posłał Swego Ducha, aby był ze mną i by mnie prowadził. A zatem posłał Swoje święte Słowo, aby również mnie prowadziło. Nazywam moją Biblię moim przewodnikiem. Mam tutaj moją malutką Biblię, którą wożę z sobą przez ostatnie 50 lat. W mundurze pilota mam ją w kieszeni na ramieniu. Ta Biblia podróżowała ze mną ponad 20.000 .000 km. Ale potrzebuję mojego przewodnika. Daje mi odpowiedzi na wszystkie moje pytania dotyczące życia i pracy. Dlatego że jestem tylko pilotem, wiem, że to dla Boga może nie być ważne, ale jest, dlatego że w Kolosan 3,23 jest napisane: „Cokolwiek czynicie, z duszy czyńcie jako dla Pana, a nie dla ludzi”. Chcę moją pracę wykonywać najlepiej jak potrafię dla Pana. I tak też czynię. Dla świadectwa przeczytam z Dziejów Apostolskich 1, 8: „Ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”. Czynię więc i to. Wiele razy mówię moim współpracownikom o Jezusie, kiedy Duch Święty prowadzi mnie do tego.

Pamiętam, jak raz byłem kapitanem samolotu Pan American Airlines, Pan poprowadził mnie, abym rozmawiał ze stewardesą, która miała na imię Marlina. Rozmawialiśmy o Bogu, ale ona modliła się do Marii i nie wiedziała tego, że tylko Jezus może wybaczyć jej grzechy. Ale zasiałem w niej nasionko – jej serce nie było zatwardziałe. Wkrótce razem opuściliśmy linie Pan American i straciliśmy kontakt z sobą. Ale ostatniego roku moja żona przeglądała książeczkę z adresami i znalazła tam imię Marlina. Spytała mnie: „Czy wyrzucić już stąd ten zapis?” Powiedziałem: „Pozwól mi tam zadzwonić jeszcze jeden, ostatni raz”. Spróbowałem i uzyskałem połączenie z Marliną. I wiecie, co się stało? Bóg podlał to nasionko w jej sercu. Ona wyznała Bogu swoje grzechy i oddała swoje serce Jezusowi. Chwała Panu! Była tym tak bardzo rozradowana, że aż przyleciała do mnie do Teksasu, aby spotkać mnie i moją żonę. Jej doktryny były zdrowe i czyste, dlatego że nie miała przy sobie żadnego instruktora, ale Boże Słowo i Ducha Świętego w swoim sercu! Miała tę czystość. To było cudowne.

Biblia opowiada nam też o próbach, które musimy przejść w życiu. Czasami przez te próby i doświadczenia Bóg prowadzi nas naokoło, a czasami przez sam ich środek. Ale zawsze Pan idzie przed nami. Podoba mi się to. On prowadził mnie przez wiele doświadczeń.

Latałem na samolotach bojowych w Wietnamie. Musieliśmy lecieć przez północny Wietnam, który był bardzo ostro broniony. Kiedy znalazłem się tam pierwszy raz, to byłem wystraszony kulami, które wybuchały naokoło mnie. Wtedy zaczynałem się modlić. Prosiłem Boga, by zabrał ode mnie ten strach. I on zabierał mój strach. Mogłem latać pomiędzy wybuchającymi pociskami i równocześnie mogłem śpiewać Bogu na chwałę w moim sercu. Dziękuję Mu za to!

Pewnego dnia pięć naszych samolotów musiało lecieć nad bardzo mocno bronionym celem. Pierwszy samolot wleciał nad cel i został zestrzelony. Samolot drugi wleciał nad cel i też został zestrzelony. Samolot trzeci również został zestrzelony. Ja byłem czwarty. Przeszedłem nad celem i nawet mnie nie drasnęli! Samolot za mną również został zestrzelony. Czy to jest przypadek? Czy to nie Pan? Chwała Panu, On nas chroni!

Pamiętam również jak mieszkałem w Sajgonie, w wielkiej trzypiętrowej willi należącej do sił zbrojnych. Pewnej nocy wrogowie otoczyli nas całkowicie. Ostrzał był tak mocny, że nie mogłem słyszeć własnego głosu. Jeden z naszych ludzi został zastrzelony, a następnie zastrzelono czternastu. Byłem bardzo wystraszony. Ale modliłem się. Powiedziałem: „Panie, czy tu zostanę, czy pójdę na spotkanie z Tobą – niech dzieje się Twoja wola”. Położyłem się spać. Spałem jak dziecko. Odgłosy były donośne, lecz to nie miało dla mnie znaczenia. Odpoczywałem w Panu. Chwała Panu za Jego ochronę!

Dzisiaj rano jednak chciałem wam opowiedzieć o innym wypadku, kiedy Bóg przeprowadził mnie przez ogień. Jestem jedynym człowiekiem, który wówczas ocalał z sześciosilnikowego bombowca, który eksplodował w powietrzu. Słowo, które chciałbym dzisiaj czytać, jest zapisane w 1 Liście Piotra 4,12-13: „Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu, ale w tej mierze, jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się, abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i weselili”.

A teraz 1 Piotra 1,7: „Ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus”.

Wszystko zaczęło się w Arizonie w roku 1955. Byłem wtedy młodym pilotem – podporucznikiem. Całe lato trenowałem przygotowując się do nowego samolotu. Nadszedł październik. Mój trening zakończył się. Byliśmy gotowi, aby przejść test tego, czego się nauczyliśmy. Mieliśmy lecieć z Arizony na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, a potem z powrotem do Arizony.

Wszystko w moim życiu układało się bardzo dobrze. Przed 9 miesiącami ożeniłem się. Budowałem właśnie nasz wspólny dom. Nie bałem się niczego.

Wcześnie rano przyjechałem do bazy wojskowej i dokładnie o godzinie 4.12 wystartowałem moim samolotem w ciemną noc. Naszym pierwszym zadaniem było tankowanie w powietrzu z latającego samolotu-cysterny. Tankowiec leciał w górze, więc nasz bombowiec musiał podlecieć do niego, podłączyć się specjalną rurą i w powietrzu pobrać paliwo. Znaleźliśmy nasz tankowiec, podłączyliśmy się i rozpoczęliśmy procedurę tankowania. Jednak przed nami pojawiły się wielkie chmury i burza. Nasza procedura przewidywała odłączenie się od tankowca i obniżenie lotu. Mieliśmy spotkać się z tankowcem po drugiej stronie burzy. Nigdy jednak nie przeszliśmy przez tę burzę. Kiedy nasz bombowiec obniżył lot, bez żadnego ostrzeżenia mój samolot eksplodował. Nie miałem żadnej szansy, żeby się z niego wydostać. Ogień uderzył w moją twarz z szybkością 300 mil na godzinę. Byłem w beznadziejnej sytuacji. Ale Bóg zobaczył moją beznadziejność. On sięgnął i wyciągnął mnie z płonącego samolotu. Znalazłem się sam w powietrzu. Pociągnąłem sprzączkę mojego spadochronu, który otworzył się nad moją głową. Lecz spadochron był cały przepalony, znajdowało się w nim ponad 100 dużych dziur. Wiedziałem, że spadam zbyt szybko. Zacząłem się modlić. Rozglądałem się za pozostałymi członkami mojej załogi, ale nie było ani jednego. Zacząłem się gorąco modlić: „Boże, pomóż mi wylądować”. Spojrzałem w dół i uderzyłem w ziemię. Ale od uderzenia nie miałem żadnych złamanych kości! Nie miałem żadnych obrażeń!

Znalazłem się na środku pustyni w Nowym Meksyku. Było ciemno i mglisto. Byłem bardzo poparzony. Potrzebowałem pomocy. I znów zacząłem się modlić. Prosiłem: „Boże, pomóż mi znaleźć drogę wyjścia”. A Bóg pokazał mi, w którym kierunku mam iść. Zacząłem tam iść. Po trzech milach natrafiłem na wieżę wiertniczą, która poszukiwała ropy. Pracował przy niej jeden człowiek. On mi pomógł. Gdybym poszedł w którymkolwiek innym kierunku, przez następne ponad 20 mil nie byłoby nikogo. Chwała Bogu, że On znów mi pomógł! Człowiek, który pracował przy platformie wiertniczej, wsadził mnie do swojego samochodu i ruszył ze mną do szpitala. Przez radio wezwał karetkę pogotowia. Karetka przyjechała i zawiozła mnie do najbliższego szpitala.

W Arizonie siły zbrojne dowiedziały się o tym, że mieliśmy katastrofę. Pojechali do mojej żony i powiedzieli jej: „Twój mąż właśnie miał katastrofę. Jest jedyny, który ocalał. Nie wiemy jednak, gdzie się teraz znajduje”. Żona zadzwoniła do swojego taty, który był pastorem. On obdzwonił wszystkie szpitale w Nowym Meksyku, aż mnie znalazł.

Mogłem ze szpitala zadzwonić do żony. Kiedy skończyłem z nią rozmawiać, to ludzie z sił zbrojnych jeszcze raz przyjechali do niej do domu i powiedzieli: „Przykro nam, lecz ciągle nie wiemy, gdzie znajduje się twój mąż”. A ona powiedziała im: „Czy pomoże wam w czymś to, gdy wam powiem, że właśnie przed chwilą z nim rozmawiałam?” Byli tym bardzo zawstydzeni. Zabrali ją do samolotu i szybko przylecieli do mnie do szpitala.

Później przetransportowano nas do dużego szpitala w Teksasie. Byłem bardzo poparzony. 35 procent powierzchni mojego ciała było poparzone. Moje uszy były tak mocno spalone, że zaczęły umierać. Moje oko było opalone naokoło. Moje ręce były tak spalone, że kości z nich sterczały. Pytałem Boga: „Dlaczego?” Żyłem przecież chrześcijańskim życiem, próbowałem we wszystkim, co robiłem, żyć dla Pana i nie mogłem zrozumieć, dlaczego muszę przechodzić przez tak wielką próbę. Pytałem się: „Czy Bóg karze mnie?” „Co jest nie tak?”

Tydzień później mój teść odwiedził mnie w szpitalu. Pierwsze, co zrobił, to przeczytał mi Psalm 103,1-13. Werset dziesiąty dotknął mnie: „Nie postępuje z nami według grzechów naszych, ani nie odpłaca nam według win naszych”. Bóg nie karze więc nas w ten sposób za nasze grzechy. Jestem szczęśliwy, że tak jest, a wy? Wszyscy mielibyśmy wielkie problemy. Ale chwała Bogu, On tego nie czyni. Ale zrozumiałem, że próby i doświadczenia są dla chrześcijan. I chwała Bogu za każde doświadczenie, przez które nas przeprowadził na drugą stronę. Odkryjemy wtedy, że jest cel dla naszego życia na tym świecie. Pan nas nigdy nie zostawi ani nie porzuci. Dzięki Bogu!

Zadawałem sobie pytanie: „Czy będę mógł jeszcze latać?”, ponieważ kochałem latanie. Ale moje ręce były ciężko poparzone. Lekarze powiedzieli, że moje palce muszą zostać obcięte, dlatego że stawy w nich zaczęły twardnieć i obumierać. Powiedzieli to mojej żonie, lecz ona mi tego nie powiedziała. Tydzień później powiedzieli mojej żonie, że jednak nie muszą obcinać moich palców, lecz założą mi umocnienia na stawy, żeby nie uległy połamaniu. W ten sposób moje ręce zostałyby unieruchomione. Ona powiedziała mi to. Ale Bóg miał inne plany. W żadnym palcu nie mam wstawek i nie jestem w niczym ograniczony. Jak wiecie, żeby latać w wojskowych samolotach, trzeba być w 100 procentach zdrowym.

Powiedzieli mi, że nie będę mógł latać przez wiele, wiele lat. Lecz bardzo szybko przychodziłem do zdrowia. Lekarze byli zadziwieni. A nasz nowy dom prawie był już gotowy. Kiedy modliliśmy się razem, odczuliśmy, że Pan pozwoli, abyśmy powrócili do naszego nowego domu już na święta.

Jednak 5 grudnia stan mojego zdrowia zaczął się pogarszać. Moje oczy i skóra stały się żółte, niczego nie mogłem zjeść. Lekarze stwierdzili, że mam żółtaczkę. Powiedzieli mi, że nie będę mógł latać przez rok i będę musiał zostać w łóżku przez trzy miesiące.

Ale tamtego poranka, podczas modlitwy przy moim łóżku, czytaliśmy psalmy. Psalm 37,4 powiada: „Rozkoszuj się Panem, a da ci, czego życzy sobie serce twoje!”. Pragnieniem mojego serca było być już na święta w naszym nowym domu. Ale nie zapominajcie, byłem w wojsku. A wojsko powiedziało: „Nie”. Jednak przez cały ten czas wiara mojej żony była bardzo mocna. Lecz w tym momencie jej wiara zaczęła się podłamywać. I ona znów zadzwoniła do swojego taty. Pierwsze jego słowa to był cytat z Psalmu 37,4. Ten sam werset! To nam wystarczyło.

Siły zbrojne powiedziały, że to będzie niemożliwe, ale my postępowaliśmy zgodnie z Bożym Słowem. Moja żona wzięła samochód i wyjechała z Teksasu. Pojechała do Arizony przygotować nasz dom na święta. 22 grudnia bez żadnego uprzedzenia przyszli do mojego pokoju szpitalnego i powiedzieli: „Lecisz do Arizony”. Przylecieliśmy do Arizony i byłem w domu na święta.

Wiecie, to nie jest ważne, że stał się taki cud, ale to pokazuje, jak mocno Bóg nas miłuje. On daje nam te głębokie pragnienia naszego serca. Chwała Bogu!

Tak szybko zdrowiałem, że dokładnie po czterech miesiącach od dnia katastrofy z powrotem posadzili mnie za sterami samolotu. Leciałem takim samym typem samolotu. A miesiąc później załoga mojego samolotu zajęła pierwsze miejsce w zawodach 120 załóg lotniczych. Stan Arizona dał nam za to wiele nagród. Bóg czyni wszystko dobrze, o cokolwiek byśmy prosili. Cuda są zawsze doskonałe. Lecz abym nie zapomniał tego, co się wydarzyło, Bóg zostawił na mnie Swój znak. Na moim prawym ramieniu pozostała taka opaska z nie poparzonej skóry. Ogień nigdy tej skóry nie dotknął w tym miejscu. Moje ramię było bardzo mocno poparzone. Musieli mi wziąć przeszczep skóry z nóg, żebym miał skórę na ramieniu. Ale tutaj naokoło mojej ręki ogień nie dotknął mojego ciała. Ciągle tkwiła tutaj opalenizna sprzed wypadku. To spowodowało dyskusje między lekarzami. Pytali się: „Co się stało? W jaki sposób to mogło się wydarzyć?” Zapytali mnie: „Czy miałeś zrolowane rękawy w tym miejscu?”. Powiedziałem: „Nie, bo moje rękawy doszczętnie się spaliły”. „Czy miałeś w tym miejscu spadochron?”. Powiedziałem: „Nie, spadochron miałem o wiele wyżej”. W końcu doktor zapisał to jako cud medycyny. Nie mieli na to odpowiedzi. Ale ja mam na to odpowiedź. To jest miejsce, gdzie On mnie chwycił za ramię i wyciągnął z płonącego samolotu.

Jestem tutaj z wami dzisiaj i chcę być dobrym sługą mojego Boga. Dziękuję wam za waszą cierpliwość. Amen.

Dan Borgen, Teksas, USA

—–

Świadectwo zostało wygłoszone podczas konferencji w Woli Piotrowej 2002
(c) 2003 Dan Borgen
Korekta gramatyczna: Izabela Turtoń
Kopiowanie i rozprowadzanie niniejszego kazania jest dozwolone bez ograniczeń.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *